Awantura o dzieci na smyczy. Mocne słowa Zawadzkiej wywołały burzę wśród rodziców

Marta Lewandowska
Wakacyjne wojaże z dzieckiem nie należą czasem do łatwych, zwłaszcza jeśli mamy pod opieką energicznego dwulatka i nie jest o nasze jedyne dziecko. Rodzice na urlopie z maluchami nie odpoczywają, bo dziecko w nowym otoczeniu wymaga jeszcze więcej uwagi, niż w domu. Wszystko jest ciekawe, tam coś błyszczy, tu coś gra, maluch chce być wszędzie.
Prowadzanie dziecka na smyczy, to nie jest dawanie mu bezpieczeństwa. Fot. Flickr

Jak kanarek na uwięzi

Kreatywność rodziców nie zna granic, a w okresie letnim, jak co roku, na deptakach kurortów, czy wycieczce do ZOO widać rodziców trzymających smycze, na końcu, których zamiast psa z obrożą, idą kilkulatki w szelkach lub z plecaczkami. Sprytne? Nie, raczej głupie i nierozsądne.

Dorota Zawadzka nie wytrzymała i skrytykowała taki sposób "pilnowania" dzieci. "Ta Zawadzka to zła kobieta jest. Wdała się w dyskusję, że smycz i szelki to raczej dla psa, a nie dla dziecka. Zasugerowała, że dziecku trzeba tłumaczyć i uczyć prawidłowych zachowań, dać mu szanse do ćwiczenia czy treningu. Wielu psychologów polskich i zagranicznych podziela tę opinię" - zaczyna swój wpis psycholożka.

Jeśli nie smycz, to co

Superniania nie ma wątpliwości, na smyczy prowadza się psy, a nie dzieci. Dziecko uczymy właściwych zachowań i prowadzamy za rękę. Jednak w komentarzach zawrzało. Użytkowniczki Facebooka nie miały litości. A co jeśli ucieka, a co jeśli dzieci jest więcej? Cóż, nadal nie. Dzieci od najmłodszych lat uczymy właściwych zachowań, również w przestrzeni publicznej.


Staramy się ustalać hasło, po którym dziecko się zatrzyma, np. słowo "stop". Dzieci, które mają więcej swobody, są zwykle bardziej posłuszne w takich sytuacjach, ponieważ miały okazję przetestować różne sytuacje. Jeśli dziecko na spacerze w lesie, na osiedlu, ma pewną swobodę, która jest ograniczona jedynie czujnym okiem opiekuna, to kiedy trzeba iść za rękę nie wyrywa się.

Rodzic musi być tuż obok, żeby w razie czego ochronić malucha, powstrzymać go przed zbliżeniem się do niebezpieczeństwa, a nie prowadzać na sznurku. "Dodam tylko, już na poważnie, że trzeba pamiętać o zagrożeniach psychospołecznych. Tych tu i teraz i tych długoterminowych. Warto zwrócić uwagę na: upokorzenie dziecka, ograniczenie możliwości zaspokajania naturalnej ciekawości, brak możliwości rozwijania kontroli własnego ciała" - kończy swój wpis Zawadzka.

Mądrale z jednym dzieckiem

W komentarzach nie brakuje oczywiście opinii, że łatwo jest mówić, jak idzie się na spacer z jednym dzieckiem. Kobiety, bo to głównie one dyskutują pod postem, piszą, że nie ma potrzeby demonizowania smyczy, wszak cała Anglia tak prowadza dzieci, a tam rodziny są często wielodzietne.

"A nie zastanawiają cię późniejsze kiepskie relacje tych angielskich rodziców z dziećmi. Bunty nastolatków? Nieustannie polskie matki o tym piszą…ze te angielskie dzieci są źle wychowane i takie inne… Tak tylko pytam? - odpowiedziała na jeden z komentarzy Dorota Zawadzka.

Jednak w większości rodzin, również wielodzietnych i takich, w których wychowują się dzieci z zaburzeniami, ruchliwe, wymagające zwykle nie używa się smyczy. Mało tego dzieci często nie chodzą nawet za rękę. Nie dlatego, że są z natury spokojne, tylko dlatego, że w ich wychowanie włożono wiele pracy. A ten trud się opłaca.

Dzieci prowadzane na sznurku nie znają granicy, one wiedzą, że mogą tyle, ile pozwala długość smyczy. A co jeśli smycz się zerwie? Taki maluch nie zatrzyma się na wołanie, bo nie przywykł do innych komunikatów. Dokładnie o takiej świadomości ciała mówi Zawadzka. Warto zastanowić się, czy trzymanie dziecka na smyczy faktycznie ma jakiekolwiek korzyści.