Córka jest dyskryminowana przez moją pracę. Mam żal do rodziców dzieci z jej klasy

Marta Lewandowska
Dzieci, szczególnie w młodszych klasach szkoły podstawowej chętnie zapraszają kolegów i koleżanki na urodziny. To miły gest i fajnie, jeśli rodzice mogą sobie pozwolić na zorganizowanie niewielkiej imprezy dla wszystkich kolegów swojej pociechy. Jednak jak czytamy w liście Gabrysi, czasem lepiej, gdyby dziecko zaproszenia nie dostało.
Moja córka cierpi przez moją pracę, nie mogę ciągle brać wolnego, żeby chodzić z nią na urodziny! Fot. Unsplash

Pracujące mamy

"W klasie mojej córki jest piękny zwyczaj, dzieci, którym rodzice organizują przyjęcia urodzinowe, zapraszają na nie całą klasę. To fajne, bo teoretycznie nikt nie czuje się wykluczony. Umyślnie użyłam słowa "teoretycznie". Moja córka na przyjęciu urodzinowym była w tym roku szkolnym tylko raz, podobnie zresztą, jak piątka innych dzieci z jej klasy" - zaczyna swoją opowieść kobieta.


"Mieszkamy na młodym i dość elitarnym osiedlu, wszystkie dzieci z klasy są w podobnej sytuacji materialnej, więc zorganizowanie takiej imprezy dla ośmiolatków, nie jest wielkim problemem. Jednak to, co różni moją córkę od innych dzieci, to fakt, że ja pracuję zawodowo, mamy jej kolegów, w większości, zajmują się domem" - pisze Gabrysia.

Mama ośmioletniej Zuzi przyznaje, że lubi swoją pracę i choć krótko po urodzeniu drugiego dziecka myślała, żeby zostać w domu dostała bardzo intratną propozycję, która pozwala jej się rozwijać. "Trudno mi było podjąć tę decyzję, bo praca jest bardzo wymagająca, są takie miesiące, kiedy pracuję po kilkanaście godzin dziennie i o urlopie nie ma mowy, jednak praca daje mi dużą satysfakcję".

Dzieci spędzają w szkole czas do 16 czasem 17, zwykle odbiera je tata. I tu pojawia się problem, bo większość dzieci z klasy Zuzi wraca do domu od razu po lekcjach i o tej też porze odbywają się zwykle przyjęcia urodzinowe.

Impreza w środku tygodnia

"Najczęściej na zaproszeniach urodzinowych widnieje wtorek lub czwartek, godzina 12:30. Dzieciaki kończą wtedy lekcje tuż po południu i ze szkoły udają się prosto na urodziny kolegi czy koleżanki. Zuzia zawsze dostaje zaproszenie, ale w tym roku była tylko raz na przyjęciu swojej najlepszej koleżanki, ubłagałam szefa o wolny dzień" - pisze Gabrysia.

Kobieta podkreśla, że nie tylko jej córka jest w takiej sytuacji, ale też pozostałe dzieci, których obydwoje rodzice pracują zawodowo. "Przyznaję, nie śmiałam zapytać innych rodziców, czemu wybierają tak dziwną porę, kiedy rodzice na etacie nie mają możliwości przyjść z dziećmi. Dodam, że jest taki zwyczaj, że rodzice siedzą na tych kinderbalach i pilnują pociech.

Odpowiedź przyszła do mnie sama. Kiedy zbliżały się urodziny Zuzi, ona bardzo się cieszyła, że w końcu zaprosi dzieci do siebie, kupiliśmy dekoracje, zaplanowaliśmy zabawy i zaprosiliśmy całą klasę na sobotę z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Wtedy zaczęłam dostawać wiadomości, że na weekend większość rodzin ma już plany.

Jedna z mam wprost powiedziała, że to duży nietakt z naszej strony, wymagać od ludzi, że poświęcą wolny weekend, żeby przyjść na urodziny mojego dziecka. Przecież takie przyjęcie to zaledwie dwie, trzy godziny, czy naprawdę psują cały weekend?" - pyta Gabriela.

Kameralnie, ale wesoło

"Urodziny córki odbyły się w zaplanowanym terminie i choć dzieci była zaledwie połowa, to jestem szczęśliwa, że Zuzi się podobało. Niektóre mamy wprost mówiły, że podziwiają moją odwagę, że się wyłamałam z tego schematu, bo w środku tygodnia wiecznie muszą przekładać jakieś zajęcia, żeby pójść z dziećmi na urodziny. Nie mówiąc już o tym, jak ciężko jest zmotywować pierwszaka wymęczonego skakaniem i najedzonego słodyczami, żeby po powrocie do domu usiadł do lekcji".

Gabriela podkreśla, że zdaje sobie sprawę, iż sytuacja w klasie jej córki jest specyficzna, bo jednak w dzisiejszych czasach większość kobiet pracuje zawodowo i zwykle środowisko to rozumie. Nie kryje jednak żalu i zauważa, że Zuzia jest w pewien sposób wykluczana z grupy i o ile rozumie, że mama i tata muszą być w pracy, tak następnego dnia po przyjęciu zawsze wraca smutna ze szkoły.

"Dzieci następnego dnia wspominają, śmieją się, a ona stoi z boku i żałuje, że jej nie było. Cóż mam nadzieję, że to nasze niedawne przyjęcie coś zmieni. Może za rok, chociaż część rodziców pomyśli jeśli nie o weekendzie, to przynajmniej o popołudniowych godzinach?" - zastanawia się Gabriela.