Nie bronię moich dzieci na placu zabaw. Powiem ci dlaczego

Marta Lewandowska
Każdy, kto ma dzieci, od czasu do czasu pojawia się na placu zabaw. Większość znanych mi rodziców robi to niechętnie, ale mając świadomość, jaki wpływ na rozwój dziecka ma spędzanie czasu w grupie rówieśniczej, robią to. A tam... Sodoma i Gomora. I wcale nie odpowiadają za nią dzieci, tylko opiekunowie. Dorośli dają maluchom doskonały przykład, jak się nie zachowywać.
Póki kłótnia toczy się między dziećmi i nie sprawia zagrożenia - nie interweniuję. Fot. Flickr

Oddawaj tę łopatkę

Dzieci, jak to dzieci, dziś się pokłócą, jutro są najlepszymi przyjaciółmi. Z mojego rodzicielskiego doświadczenia i obserwacji społeczeństwa wynika, że najlepiej, jeśli dorośli w niewinne konflikty się nie wtrącają. Podobną zasadę stosujemy w domu, póki nie ma zagrożenia dla bezpieczeństwa, pozwalamy dzieciom samodzielnie dochodzić do porozumienia.

Nawet jeśli ktoś zabiera mojemu dziecku łopatkę, nie reaguję. Oczywiście serce mi pęka i kiedy dziecko przychodzi na skargę, podsuwam mu rozwiązania, ale tak długo, jak to możliwe, sama nie angażuję się w odzyskiwanie foremek. Rodzice często mówią, że ich dziecko jest takie grzeczne, że wszystkie inne dzieci zabierają mu zabawki. Jednak spójrzmy na to inaczej: ktoś ma cechy przywódcze, ktoś świetnie odnajduje się jako logistyk, artysta... Nie chciałabym, żeby zabrzmiało to, jak pusty frazes, ale każdy z nas jest inny i trzeba się z tym pogodzić.


Oczywiście marzeniem rodzica jest, aby jego dziecko było kulturalne i asertywne, jednak ono samo się takie nie stanie. Kiedy byłam małą dziewczynką, moja mama zwykła mówić, że nie dam sobie rady w życiu, bo jestem za grzeczna. Ale nie wzięła pod uwagę, że jedno nie wyklucza drugiego. Można przecież mieć obydwie cechy.

W pedagogice funkcjonuje termin nauczyciel wspomagający, którego nazywa się też "cieniem". To taka osoba, która ma za zadanie wspierać w relacjach z rówieśnikami dziecko, które ma pewne deficyty społeczne, zwykle mówimy tu o dzieciach ze spektrum autyzmu. Jednak dla dzieci bez zaburzeń takim cieniem są rodzice i opiekunowie.

Rolą cienia nie jest wyręczanie dziecka, tylko podpowiadanie mu właściwych rozwiązań. Prowadzimy malucha tak, aby sam doszedł do celu, jeśli chce pożyczyć zabawkę, mówimy, idź, zapytaj, czy możesz, zaproponuj coś swojego na wymianę. Tak funkcjonuje społeczeństwo i dzieci muszą znać te zasady. Kiedy my znajdujemy się w trudnej życiowej sytuacji, często szukamy rady u bliskich, pytamy, jak oni by to rozwiązali, ale nie wysyłamy raczej męża czy przyjaciółki, żeby załatwili za nas np. reklamację torebki.

Jeśli zaczniemy kłócić się z kilkulatkami, kto był pierwszy przy huśtawce, nic dobrego z tego nie wyniknie, nasze dziecko widzi w nas wtedy agresora, który atakuje słabszego. Nie dość, że sytuacja jest nieco krępująca, to jeszcze swoją postawą dajemy dziecku przyzwolenie na takie zachowanie w przyszłości.

Przestawię cię, bo mogę

Niedawno czytałam taką historię w mediach społecznościowych. Młoda matka opisywała, jak jej dziecko chciało się pobawić zabawką, którą zajmowała się jakaś dziewczynka, opiekunka, najpewniej również matka, bezceremonialnie odepchnęła kilkulatkę. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy dotyczyła silnej żądzy mordu, jednak po zastanowieniu, wiem, że wcale nie rzuciłabym się na kobietę z pięściami.

Co nie znaczy, że nie stanęłabym w obronie mojego dziecka, bo musimy mieć świadomość, że rodzice odpowiadają za bezpieczeństwo dziecka i naszą rolą jest bronić potomstwo. Jednak tu gwałtowna reakcja nie pomoże. Pamiętajmy, że dziecko nas obserwuje, szuka w nas ochrony i musimy mu ją zapewnić, jednak to, jaką metodę wybierzemy, to wzór, do którego dziecko będzie się odnosić w przyszłości.

Kiedy ktoś próbuje przestawiać moje dzieci, a to zdarza się wcale nie rzadko, np. w sklepie, zaczynam grzecznie. Mówię, że proszę, żeby nie dotykać dziecka i że ono rozumie, jak się mówi do niego: przepraszam, kiedy chce się przejść. Zwykle to wystarcza. Kończy się na uśmiechu i przeprosinach. Jednak zdarzają się ludzie, którzy nie rozumieją, że dziecko ma takie samo prawo do nietykalności cielesnej, jak każdy inny człowiek.

W takim przypadku staję między dzieckiem a agresorem i wygłaszam poważnym tonem regułkę o tym, że za naruszenie nietykalności cielesnej grozi grzywna lub pozbawienie wolności i jeśli nie jest to jasne, to natychmiast wzywam policję, żeby funkcjonariusze wyjaśnili wszelkie wątpliwości. Na szczęście, nigdy nie musiałam dzwonić. Po całej sytuacji przytulam dziecko i rozmawiam z nim o tym, że nie można godzić się na takie zachowanie.

Na szczęście jeszcze nikt nie ośmielił się popchnąć mojego dziecka, w takiej sytuacji, bez zbędnej dyskusji wezwałabym patrol. Bo dzieci (nie tylko własne) należy chronić. Pokazywać im, że nie ma w nas zgody na przemoc, wdawanie się w zbędne pyskówki w niczym nie pomoże, przeciwnie, na agresję zareagujemy agresją - to zapamięta nasze dziecko.

Granice i równowaga

Po pierwsze dziecko musi wiedzieć, że nikt niezależnie od wieku i rozmiaru nie ma prawa traktować go jak przedmiotu, przestawiać, przepychać i zmuszać. Warto tłumaczyć to od najmłodszych lat, ale też pokazywać swoim przykładem. Jasne wyznaczanie granic, mówienie, że nikt obcy nie może go dotykać, bez względu na to, jaki to jest dotyk, nikt nie może na nie krzyczeć, ani kazać mu oddać swojej zabawki.

Dziecko musi wiedzieć, w jakich sytuacjach bezwzględnie powinno zgłosić opiekunowi problem. Jednak rodzice, my też nie jesteśmy bez winy. Ile razy złościsz się na cudze dziecko, bo jest na tej huśtawce szybciej, bo nie chce oddać twojemu dziecku jedynej foremki w kształcie traktora? Ile razy w takich sytuacjach namawiasz, prosisz, stajesz do negocjacji w imieniu swojego dziecka?

Znalezienie złotego środka nie jest łatwe, ale zawsze, kiedy spotyka nas coś nieprzyjemnego, warto zastanowić się, jak chcielibyśmy, żeby kiedyś w takiej sytuacji poradziło sobie nasze dziecko. Ono patrzy i widzi więcej, niż nam się wydaje, a to, jakie zachowania prezentujemy, jest dla niego znacznie cenniejszą lekcją niż słowa. Warto się przyłożyć.