Rodzeństwo wydrapie sobie oczy o spadek zamiast pomóc starszym rodzicom. Dobrze być jedynaczką

Agnieszka Miastowska
"Zawsze żałowałam, że jestem jedynaczką. Byłam nastolatką w latach 80 i wtedy wszyscy moi znajomi mieli duże rodziny. Gdy dorosłam, a moja mama się zestarzała, zostałam z opieką nad nią sama. I znowu pożałowałam, że nie mam do pomocy brata lub siostry. Do momentu, gdy spojrzałam na ludzi wokół mnie – rodzeństwo prędzej wydrapie sobie oczy o spadek, niż pomoże sobie nawzajem w opiece nad schorowanymi rodzicami" – pisze do nas w liście Anita.
Rodzeństwo wydrapie sobie oczy o spadek po rodzicach. Lepiej być jedynaczką Pexels.com

Rodzeństwo? Pierwsze do spadku

Przez bardzo długi czas miałam do moich rodziców żal, że postanowili pozostawić mnie jedynaczką. Gdy byłam mała, nieustannie prosiłam o brata lub siostrę. Po latach dowiedziałam, się że z powodów zdrowotnych moja mama nie mogła mieć więcej dzieci, ale nie o tu tutaj chodzi.
Jako dziecko żałowałam głównie, że muszę bawić się sama, jako dorosła, że zostałam sama ze schorowaną mamą, która na co dzień potrzebuje mojej pomocy. Fizycznie nie potrzebuje 24-godzinnej opieki, ale jest hipochondryczką – dzwoni do mnie z najmniejszym bólem głowy i mówi o zawale, a ja nie wiedząc, czy mówi prawdę czy dramatyzuje, za każdym razem reaguję poważnie.


Rzucam wszystko i do niej jadę. Wiele razy myślałam o tym, że gdybym miała rodzeństwo, wszystko wyglądałoby inaczej – wspieralibyśmy siebie nawzajem. Zrobili grafik opieki nad mamą, a jednocześnie podtrzymywali się na duchu w jej gorszych dniach. Każde z nas bez wyrzutów sumienia mogłoby wyjechać z rodziną na wakacje. Nie robiłam tego od lat, bo przecież nie zostawię mamy samej – z opiekunką też by tego nie zniosła.

Tak myślałam, że rodzeństwo byłoby wsparciem, dopóki nie rozchorowali się rodzice mojego męża. Teść zaczął chorować i trzeba było wozić go do szpitala. Mąż ma starszego brata i młodszą siostrę. Siostra jeszcze bez dzieci, brat z dwójką nastoletnich chłopców.

Gdy teściowa zadzwoniła do męża mówiąc, że teść źle się czuję, od razu przyjechaliśmy. Zawieźliśmy tatę do szpitala i okazało się, że przez dwa tygodnie musi tam przyjeżdżać na zastrzyki.

Gdy powiedział o tym rodzeństwu, zareagowali, jak gdyby nigdy nic. Żadne nie zapytało, jak podzielić się wożeniem taty, czy na pewno on będzie mógł to zrobić, czy wyrwie się z pracy, czy będzie miał wolne.

Mąż uznał, że nie będzie się kłócił i pomoże rodzicom sam. Sprawa ucichła, ale ja zaczęłam zauważać, że czegokolwiek jego rodzice potrzebują, zawsze dzwonią do niego. Rodzeństwo poza wpadaniem na niedzielny obiad nie ma za wiele kontaktu z teściami.

Po roku od tego wydarzenia teść zmarł na zawał i mama mojego męża została sama. Przy którejś okazji mąż zaczął rozmawiać z rodzeństwem, że dobrze byłoby ustalić jakiś system opieki. Kiedy kto wpadnie do mamy, kto podwiezie obiad, kto zrobi zakupy, za miesiąc mama ma zabieg u okulisty – kto ją zawiezie.

Siostra oznajmiła, że ona przecież prawa jazdy nie ma, więc nie może pomóc. Zatkało mnie. Miałam się nie odzywać, ale zapytałam, jak ona do pracy albo do kosmetyczki się dostaje, skoro do mamy nie może.

Zaczęła się sprzeczka, która zakończyła się tym, że jej mąż ją podwiezie i ona "z mamą posiedzi", powiedziała to niemal obrażona. Ale jednorazowo za tydzień! A co z resztą dni? Nie wiadomo.

Brat za to powiedział, że zajmie się mamą w dniu zabiegu i ustalił z mężem jakiś grafik. Tylko że w dzień badania u okulisty mama zadzwoniła do mnie – synowej – że ona nie ma leków przepisanych jej dzisiaj przez lekarza. Pytam, więc czy nie było ich w aptece. "Szymonek nie miał czasu jechać do apteki, bo się spieszył' – wyznała.

Brat męża wyświadczył nam więc taką niedźwiedzią przysługę, że zawiózł mamę na zabieg, ale nie mógł na 5 minut wyskoczyć do apteki i zrealizować recepty. I tak musiałam zwolnić się z pracy, by podjechać mamie po leki. Po co więc w ogóle był ten grafik? Mąż chciał mu zwrócić o to uwagę i znowu doszło do awantury.

W inny weekend mama zadzwoniła do męża z nieśmiałym pytaniem, czy może kupić jej "bochenek chlebka". Dzień wcześniej była u niej szwagierka, która zgodnie z planem, miała mamie przywieźć zrobiony już obiad i zakupy. Ale nie miała czasu! Wpadła do mamy, wypiła z nią herbatę i wypadła. Nie przyszło jej do głowy, że mama nie ma już nic w lodówce? Nie zapytała o to? Nie sprawdziła?

Do najciekawszej sytuacji doszło jednak w zeszłe wakacje. Od początku umawialiśmy się, że mówimy sobie o terminach wakacji, tak żeby nie wyszło czasem, że wszyscy będziemy niedostępni w jednym terminie. Na wyjazd wakacyjny w mojej rodzinie i tak miał jechać tylko mój mąż z dziećmi, bo ja musiałam się opiekować swoją mamą.

Co się okazało? Że szwagier wykupił wakacje last-minute, w tym samym terminie, co mój mąż. Do opieki więc zostałam tylko ja – ale ja od początku mówiłam, że muszę być w tym czasie z własną mamą – i siostra, która uznała, że znowu nie ma do mamy jak dojechać.

Mąż nie wytrzymał, spotkał się z rodzeństwem i z wyjaśniania tej sytuacji wyszła awantura jak z opery mydlanej. Nagle siostra naskoczyła na niego, że mama na pewno i tak dla niego przepisze ten dom, to czemu ona ma w ogóle się w to wtrącać? Okazało się, że jeśli rodzice nie zostawią ci domu, nie ma powodu, by podać im szklankę wody na starość.

Jego brat powiedział za to, że on też ma rodzinę, pracę i nie może być na każde zawołanie matki, że jego znajomi swoich rodziców odwiedzają raz na miesiąc i tamci jakoś żyją.

Mi też się dostało – usłyszałam, że wtrącam się we wszystko, buntuje męża przeciwko rodzeństwu, nikt nigdy nie podziękował mi za to, że często swoją teściową opiekowałam się jak własną mamą. Na pewno więcej niż oni. Od tego czasu mąż zajmuje się mamą prawie sam, oni czasem przyjeżdżają, mam wrażenie, że z resztek przyzwoitości, ale to symboliczne odwiedziny. Kawa, ciastko, do widzenia.

Od tego czasu nie żałuję, że jestem jedynaczką. Wsparcia mogę szukać u męża, dzieci, przyjaciółek. Rodzeństwo ostatecznie jest dla siebie konkurencją. Jako dzieci do miłości rodziców, jako dorośli do ich spadku.