Niegrzeczne książki dla dzieci zyskują popularność. Powiem wam, dlaczego antypedagogika ma sens

Magdalena Konczal
Pamiętam, jak zaśmiewała się do rozpuku, kiedy będąc małą dziewczynką, mama czytała mi "Matyldę" Roalda Dahla. Jedną z zabawnych historii, która wyryła mi się w pamięci, była ta, gdy surowa dyrektorka złapała uczennicę za warkoczyki i obracała ją nad głową niczym lasso. Brutalne? Nie dla siedmioletniego dziecka. Dziś antypedagogiczne książki szturmem zdobywają półki księgarń. I wcale mnie to nie dziwi.
Dlaczego warto czytać dzieciom antypedagogiczne książki? reshot/ Therese Petterson
"Ale jak to dziecko ma czytać takie rzeczy?", "To demoralizacja!", "Brutalna i obrzydliwa książka" zdążył już sobie pomyśleć zapewne niejeden praworządny rodzic i dorosły, który dba o dobre wychowanie dzieci. Tylko czy czasem w natłoku obrony własnych wartości nie zapomnieliśmy o tym, że książka dla dzieci – jak sama nazwa wskazuje – ma przypaść do gustu właśnie najmłodszym.



Antypedagogiczne lektury – świat widziany oczami dziecka


Taki cel przyświecał lekturom realizowanym w duchu antypedagogiki. Szybko spieszę z wyjaśnieniem, że nurt ten nie stanowi przeciwieństwa dla pedagogiki, ale wchodzi w jej zakres.

– Ruch [...] przeciwstawia się wychowaniu typu manipulacyjnego, terrorowi narzuconemu dzieciom przez dorosłych, przekreślaniu dziecięcego "ja". Domaga się zarazem wychowania dzieci w atmosferze życzliwości i przyjaźni – pisze badaczka Anna Frindt. (1)

Książki zaliczane do nurtu antypedagogicznego miały więc stać się swoistym manifestem dzieciństwa – takiego, które jest obdarte z niepotrzebnych zasad, moralizatorstwa i nadmiernego dydaktyzmu.

Chodziło tylko i jedynie o to, by pokazać dziecko takim, jakie jest naprawdę – łobuzerskie, niegrzeczne, fascynujące się obrzydliwościami, ale jednocześnie mądre na swój własny dziecięcy sposób.

A co z dorosłymi bohaterami? No cóż, oni również widziani są okiem dziecka. Często nieporadni, samotni, nie potrafią zmierzyć się z trudnościami i wpadają w nałogi. Dość jednak teorii. Pora wziąć do ręki jedną z antypedagogicznych książek i przekonać się, czy naprawdę jest się czego bać.

Dzieci lubią "złe" książki


Za ojca antypedagogicznych lektur uważany jest Roald Dahl. Tak, to ten pan, dzięki któremu dziś możemy patrzeć na Johnego Deepa w roli szalonego Williego Wonki – autor "Charliego i fabryki czekolady", ale nie tylko. "Matylda", "Wiedźmy" czy "Bardzo fajny gigant" to inne jego powieści, które zasługują na uwagę.

Co tak innowacyjnego znalazło się w jego powieściach, że pokochały je dzieci na całym świecie? Wydaje mi się, że kluczowa okazała się dziecięca perspektywa. Bohaterowie nie mieli dawać najmłodszym pozytywnych wzorców i pokazywać, jak zachowuje się idealne dziecko.

Oni mieli przede wszystkim bawić, co jest przecież jedną z najważniejszych funkcji literatury. Fascynować, sprawiać radość i przenosić do innych światów – o to tak naprawdę chodzi w czytaniu.

Postacie w utworach Dahla i innych powieściach antypedagogogicznych często są brzydkie, a czasami nawet obrzydliwe. Autor "Charliego i fabryki czekolady" wyznawał zasadę, że "jeśli bohater ma być brzydki, niech będzie bardzo brzydki, jeśli ma być zły to do szpiku kości" (2). Tak zarysowani byli głównie bohaterowie dorośli.

Rodzice Matyldy non stop oglądają telewizję, podczas gdy ona zgłębia poważne lektury dla dorosłych czytelników. Mamiszon – mama głównego bohatera "Dynastii Miziołków" Joanny Olech zachowuje się czasami jak roztargniona nastolatka. Podobnie jest z bohaterami utworów Davida Walliamsa – który w stylistyce i koncepcji bardzo mocno czerpie z zasobów Dahla (3).

Dorośli są źli, bo tak ich widzą dzieci. W utworach antypedagogicznych wszystko zbudowane jest na koncepcji świata na opak – dzieci uczą rodziców, pomagają im rozwiązywać problemy, swoim zachowaniem pomagają im wyjść z traum.

A brutalne sceny – jak wspomniany na początku fragment z "Matyldy" czy przerabianie zwierząt na hamburgery, które ma miejsce w powieści "Szczuroburger" Davida Walliamsa – najczęściej staje się dla najmłodszych po prostu zabawnym wątkiem.

Symbolem niezależności dziecka w utworach antypedagogicznych stała się czekolada. To właśnie smakołyki, a więc w jakimś sensie to, co jest zakazane przez dorosłych, staje się zarazem elementem, który bardzo mocno charakteryzuje dziecięce zamiłowania. Widać to głównie w "Charliem i fabryce czekolady".

Po co czytać dzieciom książki antypedagogiczne?


Jestem przekonana, że półki niejednego dziecka są przepełnione książkami, które można określić mianem antypedagogicznych. Cała seria o Koszmarnym Karolku Franceski Simon czy uwielbiany przez dzieci "Mikołajek" są w swoim założeniu antypedagogiczne.

Dzieci są niegrzeczne, łobuzerskie, czasami fascynują się rzeczami, które nam wydają się obrzydliwe. Ale czy nie tacy w rzeczywistości są najmłodsi?

Zresztą nurt antypedagogiczny nie powstał ot, tak pod koniec XX wieku. Jego elementy widać było już wcześniej na przykładzie znanych i lubianych przez nasze dzieci bohaterów.

Rysy antypedagogiczne miała Ania z Zielonego Wzgórza, która zdecydowała się chodzić po dachu i Pippi Pończoszanka – mieszkająca zupełnie sama dziewczynka, która nie potrzebowała pomocy dorosłych. Takich i podobnych bohaterów było mnóstwo. I to właśnie oni – niegrzeczni i niepokorni – najbardziej fascynują najmłodszych.

– No tak – pomyśli pewnie niejeden dorosły strażnik moralności – ale czy naprawdę trzeba dawać dzieciom takie antywzorce? Pokazywać rodziców w negatywnym świetle, dawać sugestie, że łobuzerskie zachowania mogą być akceptowane?

Trzeba. Dlaczego? Bo literatura dla dzieci nie ma spełniać zachcianek dorosłych. Ona ma bawić, śmieszyć, ciekawić. Tylko w ten sposób zachęcimy młodych ludzi do czytania. Tylko w ten sposób pokażemy im, dlaczego warto czytać.

Trafnie podsumowało to Grzegorz Leszczyński – literaturoznawca specjalizujący się w literaturze dla dzieci i młodzieży. Właśnie dlatego, zamiast opowiadać historie, dotyczące mojego dziecięcego odbioru „Matyldy”, na koniec oddam głos specjaliście.

– Książka ma być jak opatrunek kładziony na rozgorączkowane dziecięce i młodzieńcze głowy, wyjałowiony, wolny od jadów sprowadzających śmierć na niewinne dusze. I za sprawą tej właśnie jałowości, która w konsekwencji prowadzi do osłabienia napięcia fabularnego książki przeznaczonej dla odbiorcy przyzwyczajonego do dynamizmu, do "dziania się", do akcji, napięć, emocji itd., właśnie za sprawą tej jałowości, "grzeczności", za sprawą "bezpieczeństwa emocjonalnego" - lektura zdaje się w oczach dziecka i nastolatka przegrywać z innymi środkami przekazu.

I dodaje:

– Oto bowiem my sami, folgując własnym zachciankom i własnemu spokojowi sumienia, własnej wizji dzieciństwa sielskiego i anielskiego, wyrzucamy ją poza margines sztuki wyzwalającej emocje odbiorcy – podsumowuje Leszczyński (4).

Źródła:
(1) - A. Frindt, "Antypedagogika jako nowy nurt wychowania – realizacja haseł antypedagogicznych we współczesnej szkole" [w:] "Kultura literacka dzieci i młodzieży u progu XXI stulecia", pod red. J. Papuzińskiej i G. Leszczyńskiego,Warszawa 2002, s. 126.
(2) - Za: M. Gwadera, "»Konspirując przeciw dzieciom«" obraz dorosłych we współczesnych przekładach literatury dla młodego odbiorcy" [w:] "»Stare« i »nowe« w literaturze dla dzieci i młodzieży", pod red. B. Olszewska, E. ŁuckaZając, Opole 2010, s. 213.
(3) - David Walliams w wywiadze wporst mówi, że Dahl jest jego idolem i inspiracją.
(4) - G. Leszczyński, "Wielkie małe książki. Lektury dzieci. I nie tylko", Warszawa 2015 s. 12.