"Nie powinniśmy marzyć o szkole Elona Muska". Ekspert zdradza, jak uzdrowić system edukacji

Magdalena Konczal
Ostatnimi czasy w mediach zrobiło się głośno na temat szkoły, którą otworzył Elon Musk. W tej placówce dzieci nie dostają ocen, zdobywają umiejętności krytycznego myślenia i uczą się przez doświadczenie. Brzmi jak szkoła marzeń?
Jaka powinna być szkoła? Nie powinniśmy marzyć o szkole Elona Muska Fot. Patrick Pleul /East News
Może rzeczywiście jest szkołą marzeń, ale... to nie do końca dobrze. Problem ten poruszył w przestrzeni internetowej dr Mikołaj Marcela – nauczyciel akademicki, wicedyrektor na kierunkach "Sztuka pisania" oraz "Twórcze pisanie i marketing wydawniczy", autor książek m.in. poradnika dla rodziców "Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku? Wszystko, co możesz zrobić, żeby edukacja miała sens".



Postanowiłam porozmawiać z dr. Mikołajem Marcelą, o roli rodziców w procesie edukacji i zmieniającej się szkole. Zapytałam go również, dlaczego nie powinniśmy marzyć o szkole, którą stworzył Elon Musk.

Jakiś czas temu w przestrzeni internetowej zrobiło się głośno na temat szkoły Elona Muska. Postulaty realizowane w placówce "Astra Nova", wcale nie są jakoś szczególnie innowacyjne. Mówi się o nich otwarcie już od jakiegoś czasu. Tymczasem Pan napisał, że nie powinniśmy marzyć o szkole Muska. Dlaczego?

Po pierwsze dlatego, że te marzenia pozostają zazwyczaj jedynie w sferze marzeń. Wiele osób o czymś marzy, ale ostatecznie nie przechodzi do realizacji, bo jest to tylko marzenie. Uważam, że nie powinniśmy marzyć, ale od razu działać i wdrażać takie pomysły w życie. W Polsce są szkoły, działające w podobny sposób. Mamy rozmaite modele edukacyjne, w których podchodzi się do procesu edukacji w taki sposób, jak to ma miejsce w szkole założonej przez Elona Muska.

W komentarzu pod moim wpisem Marianna Kłosińska (założycielka i prezeska Fundacji Bullerbyn) napisała, że ona przechodzi od marzenia do mnożenia i wydaje mi się, że to jest dobry pomysł. Oczywiście można sobie chwilę pomarzyć, ale później powinniśmy raczej mnożyć pomysły i wdrażać je w życie, a nie pozostawać w sferze myślenia, jak by to było wspaniale, gdyby szkoła założona przez Muska funkcjonowała w naszej rzeczywistości.

W polskiej szkole potrzeba zmian, to jasne. Jednak wielu ludzi bezpośrednio związanych z edukacją mówi, że trudno jest coś zmienić, gdy wciąż ograniczają nasz wymagania systemowe. Myśli Pan, że mimo tego, zmiana w edukacji jest możliwa?

Myślę, że ten system jest głównie w naszej głowie. To jest trochę tak jak z Matrixem. Funkcjonujemy w pewnym systemie i wydaje nam się, że nie da się inaczej. W pewnym momencie się przebudzimy i zobaczymy, że są osoby, które działają w ramach tego systemu zupełnie inaczej.

Oczywiście są różne szkoły, różni dyrektorzy, nauczyciele i rodzice, więc zawsze jest to skomplikowana sieć relacji. Wszystko jednak zaczyna się od decyzji, jakiej chcemy edukacji.

Konkretny nauczyciel powinien postawić sobie pytanie, czy chce uczyć według modelu tradycyjnego, gdzie jego rolą będzie przekazywanie informacji, a później ich weryfikacja w ramach testów czy sprawdzianów.

Ten model zakłada także to, że niezbyt istotne jest budowania relacji z młodym człowiekiem, nie przywiązuje się wagi do tego, by grupa była zgrana, nie widzi się potencjału, ale pewien produkt do obróbki. Z drugiej strony mamy model, w którym patrzymy na ucznia jak na człowieka. Widzimy w nim osobę, a nie jedynie kogoś, kto przychodzi do szkoły, żeby zdobyć wiedzę czy zdać maturę.

W jaki sposób rodzice mogą wpływać na kształt edukacji ich dzieci?

Bardzo dużo zależy od tego, w jaki sposób rodzice podchodzą do kwestii ocen. Moi nigdy w życiu nie zapytali mnie, jaką dostałem ocenę. Ten temat nigdy nie pojawiał się w moim domu.

Kiedy wiedziałem, że trzeba zdobyć trochę lepsze oceny, to sam o to zawalczyłem, ale nie miałem presji ze strony rodziców. Im nie przeszkadzało, że dostawałem trójki czy, że zdarzyło mi się mieć zagrożenie z jakiegoś przedmiotu.

Ważna jest też to, w jaki sposób rodzice podchodzą do odrabiania zadań domowych, nadzorowania dzieci, a także zapewniania im samodzielności i autonomii.

Rodzice często za bardzo organizują czas swojemu dziecku, nadzorują, zamieniają się w rodziców helikopterów, którzy cały czas kontrolują. Szkoła według zasad Elona Muska w dużej mierze zależy od rodziców.

To oni muszą się zastanowić, czy oceny są istotne, czy nie; jaki stosunek mają do nieskrępowanej, swobodnej zabawy podczas nauki; czy obdarzają dzieci zaufaniem, czy raczej wszystko nadzorują i nie pozwalają się bawić i uczyć przez doświadczenie.

Największymi inicjatorami zmian w edukacji mogą być właśnie rodzice, bo to ich oczekiwania w dużej mierze kształtują system. Jeśli dla nich oceny nie będą istotne, to przestaną być też istotne dla nauczycieli.

Wydaje mi się, że rodzice mają sporo do powiedzenia na temat edukacji. Właśnie dlatego adresatami moich książek są w pierwszej kolejności rodzice, a dopiero później nauczyciele. Wydaje mi się, że znacznie łatwiej jest zmienić podejście do edukacji rodzicom, którzy nie są tak mocno zanurzeni w systemie oświaty.

Wspomniał Pan o tym, że nauczyciele są zanurzeni w systemie, ale myślę, że także uczniowie. Znajomy nauczyciel opowiadał mi, że uczniowie narzekali na zbyt małą liczbę ocen. Jak do takiej zmiany zacząć przyzwyczajać uczniów?

Często kontrargumentem na to, że trzeba budować relacje, zadawać pytania i prosić uczniów o feedback jest to, że uczniowie chcą jedynie zaliczyć materiał, dostać ocenę i skończyć zajęcia. Nie oczekujmy, że osoba, która raz dostanie szansę, będzie wiedziała, jak z niej korzystać i od razu spłaci zaufanie, którym ją obdarzamy.

Bardzo wielu uczniów funkcjonuje w systemie już od pierwszych klas szkoły podstawowej. Niekiedy system nagród i kar jest obecny nawet w edukacji przedszkolnej, która również staje się coraz bardziej akademicka. Trudno jest oczekiwać, żeby człowiek, który przez wiele lat poruszał się w tym systemie i nie wie, że można kierować się motywacją wewnętrzną, nagle powiedział: "O świetnie, nie ma ocen, mogę spokojnie uczyć się wszystkiego w swoim tempie".

Niestety bardzo często edukacja jest tresurą. Polega ona raczej na wykorzystywaniu systemu nagród i kar, zmuszaniu do terminowego zaliczania określonych partii materiału, a nie na naturalnym procesie uczenia się.

Bardzo dobrze to widzę, ponieważ prowadzę zajęcia z osobami, które skończyły obowiązkową edukację do czwartej klasy liceum i przychodzą na studia. Często semestr lub dwa semestry zajmuje mi pokazanie, że istnieje inne podejście do procesu edukacji.

Staram się, by młode osoby zrozumiały, że nie potrzeba ocen, odgórnych wymogów i dyscyplinowania, ale można pracować na motywacji wewnętrznej i skutecznie współpracować w grupie. Dla nich to jest nowość.

Dużo czasu moich zajęć przeznaczam na to, by studenci zrozumieli ten sposób zdobywania wiedzy. Czasami spotykam się z niezrozumieniem, ale widzę też, że po jakimś czasie studencie doceniają, że mogą podążać za swoimi zainteresowaniami, być bliżej własnego potencjału i lepiej rozumieć siebie poprzez naukę.

Wszystko wymaga czasu. To nie jest tak, że za pierwszym razem uczniowie nam powiedzą: "Super, czekaliśmy na to przez całe swoje życie". Oni po prostu nie wiedzą, że tak można.

Czy w Polsce są już takie miejsca, gdzie widać zmianę w edukacji? Oczywiście słyszy się o poszczególnych placówkach prywatnych, ale wiadomo, że nie każdy rodzic może sobie pozwolić na posłanie dziecka do takiej szkoły...

Ikonicznym miejscem jest na pewno szkoła w Radowie Małym prowadzona przez Ewę Radanowicz. Jest wiele świetnych nauczycieli i nauczycielek (np. Wiesława Mitulska, Joanna Hoffman), którzy uczą w zupełnie inny sposób, niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni.

Nie dają uczniom ocen, opierają się na rozmaitych nowoczesnych metodach nauczania. Są to nauczycielki, które działają w ramach systemu publicznego. Natomiast mamy też wiele szkół w innych modelach edukacyjnych, np. montesorii, waldorfski itd.

Przede wszystkim powstaje coraz więcej szkół demokratycznych, podobnych do tych, funkcjonujących w Haderze, czyli izraelskich szkół demokratycznych.

Ostatnio na Facebooku Marianny Kłosińskiej widziałem, że przygotowuje się do otwarcia pierwszej publicznej szkoły demokratycznej w Polsce. Bardzo trzymam kciuki za ten projekt i jestem ciekaw, co z niego wyniknie. Jest naprawdę dużo nauczycieli i nauczycielek, którzy mają podobne podejście do edukacji, co Elon Musk i realnie wdrażają konkretne techniki edukacyjne w życie.

Czyli o szkole Muska nie powinniśmy marzyć, ale zamieniać jego postulaty w czyn?

Powinniśmy powielać to, co już zostało zrobione w Polsce. Są miejsca, które działają na podobnych zasadach, co szkoła Elona Muska, więc nie jest to kwestia tego, czy się da. Możemy korzystać z tych rozwiązań i wprowadzać je w życie.

Oczywiście idealnie by było, gdybyśmy realizowali je w szkołach publicznych. Warto jest brać przykład z takich inicjatyw jak: "Budząca się szkoła" czy "Wiosna edukacji".

Wiele szkół publicznych funkcjonuje już na nowych zasadach. Chodzi więc o to, by przeszczepiać te rozwiązania do innych placówek i powoli odchodzić od ocen i uczenia czysto teoretycznego. Edukacja nie powinna być męczarnią, ale dobrą zabawą i przyjemnością.