Tak wychowujemy dziewczynki na żony despotów. Ewa Woydyłło o współuzależnieniu wśród kobiet

Agnieszka Miastowska
Gdy większość z nas słyszy hasło "współuzależnienie", widzi rodzinę patologiczną. Agresywnego męża z problemem alkoholowym i żonę, która pozwala mu pić w domu, żeby uniknąć wstydu wśród ludzi. Zapytać, czy ktoś chciałby takiej przyszłości dla swojej córki, to absurd. — Okazuje się jednak, że nieświadomie wychowujemy dziewczynki do takiej roli — wyjaśnia doktor psychologii Ewa Woydyłło.
Czym jest współuzależnienie? Ewa Woydyłło o wychowaniu dziewczynek na żony despotów Pexels.com

Katarzyna Nosowska o byciu współuzależnioną


Temat współuzależnienia zyskał nieco na popularności dzięki Katarzynie Nosowskiej, która w rozmowie z Markiem Sekielskim opowiedziała o życiu z uzależnionym od alkoholu mężem.


Artystka zdobyła się na szczere wyznanie i opisała także, czym dla niej samej jest trwanie we współuzależnieniu. – Mamy bardzo podobną relację z uzależnionym, jak uzależniony ma z daną substancją – przyznała.

Dodała także, że przez długi czas nie miała świadomości, że swoim zachowaniem wpisuje się w profil osoby współuzależnionej.
– Zaryzykowałabym stwierdzenie, że współuzależnienie to nie jest coś, co pojawia się w człowieku w momencie relacji z uzależnioną osobą. To jest tak, jakbym miała to coś w sobie: z domu, z dzieciństwa, skądś – wyznała artystka

Także w swojej książce "Powrót z Bambuko" Katarzyna Nosowska przywołuje gorzką
prawdę na temat wychowania dziewczynek w Polsce w poczuciu winy.

– Dopiero jako dorosła kobieta jestem dla siebie najważniejsza. Ale odpękałam w tym więzieniu, gdzie wszyscy byli najważniejsi strasznie dużo czasu. Myślałam, że można powiesić się na partnerze czy przyjaciółce, ale ludzie przychodzą i odchodzą. Sama muszę się o siebie troszczyć – wyznała w rozmowie z Magdaleną Mołek.

Współuzależnienie to nie tylko bycie żoną alkoholika

Współuzależnienie wydaje się nam tematem marginalnym, pojawiającym się w relacjach skrajnie toksycznych, patologicznych z partnerem alkoholikiem, więc myślimy: "mnie to na pewno nie dotyczy, w moim związku wcale nie jest aż tak źle".
Jednak to, że współuzależnienie pojawia się wyłącznie w relacji z alkoholikiem, jest jednym z najczęściej powtarzanych mitów, który sprawia, że tracimy czujność i z góry zakładamy, że ten problem nie dotyczy mnie, mojej siostry, a na pewno nie będzie dotyczył mojej córki.

Współuzależnienie jednak nie dotyka tylko osób, które w rodzinie czy związku mają kogoś uzależnionego od alkoholu, narkotyków, seksu czy hazardu.

Współuzależnienie pod kątem medycznym nazywane jest zaburzeniem, a nie chorobą. Zaburzeniem, które jednak płynnie łączy się z innymi problemami natury psychicznej.

Pełnoobjawowe współuzależnienie stwierdza się u osób, które żyją w najbliższym otoczeniu osoby uzależnionej. Jednak te same mechanizmy i objawy występują np. u żon mężczyzn-tyranów, którzy manipulują i używają przemocy, lecz nie nadużywają ani substancji, ani nie mają nałogów behawioralnych.

Jakbyś całe życie czekała na osobę uzależnioną

W ciekawy sposób opisuje to Dominika, która sama spędziła kilka lat na terapii dla współuzależnionych po relacji z mężczyzną, który był alkoholikiem.

— To nie jest tak, że związek z tym mężczyzną sprawił, że wykiełkowały we mnie zachowania i problemy, które nigdy wcześniej nie istniały. To prawda, że dopiero jego zaczęłam kontrolować, martwić się, czy jestem wystarczająco dobra, ratować go przed światem, zaniedbywać siebie, ale prawda jest taka, że miałam wielką potrzebę robienia tego wszystkiego. Nie przez niego, lecz przez to, co miałam w sobie wcześniej — wyjaśnia.

— To, co doprowadza cię do takiej relacji, to poczucie, że na miłość musisz zasłużyć i zapracować, a dla bliskich osób (jako kobieta) powinnaś się poświęcić. I gdy całe życie utwierdzają w tobie takie przekonanie, to gdy spotykasz osobę uzależnioną, wchodzisz w związek jak w masło — dodaje.

Bo to, czego nadal wymagamy od naszych córek w dzieciństwie, brzmi jak lekcja przygotowanie do odgrywania bycia osobą współuzależnioną w przyszłości.

Postanowiłam więc porozmawiać na ten temat z doktor psychologii i terapeutką uzależnień Ewą Woydyłło i poszukać odpowiedzi na pytanie, czym dokładnie jest współuzależnienie i jak wychować dziewczynkę na niezależną kobietę, której życiową misją będzie dbanie o siebie, nie o innych.

Czym jest współuzależnienie?

Współuzależnienie polega na tym, że skupiamy całą swoją uwagę wokół innej osoby, osoby uzależnionej od właściwie dowolnej używki. Przestajemy mieć własne życie, przestajemy angażować się we własne potrzeby czy zainteresowania, tylko skupiamy się na potrzebach i oczekiwaniach tej osoby.

Osoby, która jest despotycznym ojcem lub mężem-alkoholikiem?

Nie jest to wcale takie proste. Osoba, od której jesteśmy uzależnieni, nie musi być tyranem, może posuwać się do lekkiej manipulacji albo my same możemy rezygnować z czegoś, bo widzimy, że tego chce nasz partner. Chociaż nie lubimy sushi, to jednak chodzimy do japońskiej restauracji tylko dlatego, że to on zawsze wybiera, nie pytając nikogo o zdanie.

W relacje współuzależnieniowe wchodzą głównie kobiety. Dlaczego?

Wiele osób nadal uważa, że w wychowaniu należy trzymać się tradycyjnego podziału na płcie. Dziewczynki mają być uległe, potulne, zdolne do poświęceń. Jako dziewczynki jesteśmy wychowywane do dawania, nie brania, i potem jako dorosłe kobiety nadal nie mówimy wprost, czego chcemy.

Bo nam nie wypada, bo powinnyśmy się wstydzić, bo to egoizm. A mając taki trening usłużności i podporządkowania wobec innych od wczesnego dzieciństwa, niektóre kobiety w ogóle nigdy nie dowiedziały się, co same lubią i jakie naprawdę są. Dlatego łatwo im w dorosłym życiu nie mieć swojego zdania.

Wszystko zaczyna się w dzieciństwie.

Tak, a widać to na najprostszych codziennych sytuacjach. Kiedyś moja kilkuletnia córka bawiła się z synem mojej przyjaciółki, czytała książkę, a on chciał bez pytania jej tę książkę wyrwać.

Ona odruchowo przytrzymała ją mocno i nie pozwoliła mu na to. Wtedy moja przyjaciółka zwróciła mojej córce uwagę, mówiąc: "daj mu tę książeczkę, on tylko przeczyta i ci odda". A ja wtedy odpowiedziałam przyjaciółce: "nie, ona teraz ma książeczkę i dopiero jak ją przeczyta, to mu ją da".

Potem na podstawie tej sytuacji napisałam swój najlepszy semestralny esej na studiach psychologii w Kalifornii pokazując, jak ta sama kobieta, która jako żona bardzo ubolewała nad apodyktycznością swego męża, jako matka, pozwala swemu synkowi na to samo…

Moja córka miała ustąpić chłopcu, poczekać ze swoimi potrzebami, z chęcią do oglądania książeczki, żeby spełnić jego zachcianki i dopiero wtedy dostać książeczkę. Oczywiście wtedy ostro zaprotestowałam.

To jak nauczyć dziewczynki, żeby mimo presji społecznej na bycie grzeczną i ułożoną, były niezależnymi kobietami?

Dzieci nie robią tego, co im mówimy, one robią to, co my robimy. Jeśli dziewczynka widzi, że jej mama jest samodzielna, zaspokaja swoje potrzeby, rozwija swoje zainteresowania, ma własne pasje, to córka przyjmie to jako właściwy i pożądany sposób życia.

A jeżeli jeszcze oboje rodzice będą szczęśliwi, zakochani i wzajemnie o siebie troskliwi, to jest duża szansa, że ich córka powtórzy ten model w swoim dorosłym życiu.

A jeśli wychowujemy chłopca? Wtedy często wydaje nam się, że nie mamy takiego zadania do odrobienia.

Chłopiec także zasługuje na właściwie wzorce, by sam z kolei nie stał się materiałem na domowego despotę. Zresztą rośnie nam już nowe pokolenie mężczyzn. Widzę młodych tatusiów, nawet mam takich w mojej rodzinie, którzy zajmują się swoimi niemowlakami, przewijają je, kąpią, bawią się z nimi.

Coś takiego jeszcze kilkanaście lat temu było u nas absolutną rzadkością. A dziś odwrotnie, wśród młodej generacji coraz mniej jest skrajnych przykładów rodzin, w których "pan i władca" wszystkimi rządzi.

To się na szczęście zaczyna zmieniać i coraz więcej rodziców, zwłaszcza z młodego pokolenia, wykształconych i świadomych znaczenia wolności w sferze wyborów życiowych i jednakowego szanowania potrzeb wszystkich ludzi, umożliwia swoim dzieciom jednakowo wszechstronny rozwój i wychowanie w duchu wzajemności i empatii.

Obraz kobiety z mopem i ojca przed telewizorem to już przeszłość?

Coraz częściej tak. W rodzinach, które obserwuję, ani ojciec nie haruje jak przysłowiowy wół wyłącznie dla zapewnienia bytu, ani matka nie obsługuje jego i innych członków rodziny jak służąca, praczka, kucharka, sprzątaczka i ktoś tam jeszcze…

Młode wykształcone kobiety coraz częściej stanowią o swojej drodze życiowej i już nie powielają współuzależnionego modelu uległości swoich matek i babek.

Ale czy nadal nie jest tak, że gdy facet robi takie rzeczy, jest gloryfikowany do roli cudownego taty, a kobieta wykonująca te same obowiązki jest zwykłą mamą? Czy dojdziemy kiedyś do momentu, że te role się wyrównają?

Wierzę, że to już następuje. Mężczyźni też zasługują na szczęście rodzinne i radość z rodzicielstwa. Za długo tego sobie odmawiali. Zresztą nie wyłamujmy otwartych drzwi.

Mamy już nawet po sąsiedzku społeczeństwa, gdzie procesy równouprawnienia zachodzą od dawna i już można zobaczyć, jaki to ma wpływ na poprawę jakości życia psychicznego zarówno dorosłych, jak i przede wszystkim dzieci i o ile mniej jest tam masowych patologii społecznych.

Przecież to proste i logiczne: lepiej jest mieć czułych i kochających oboje rodziców niż tylko jedną czułą i kochającą mamę, a gdzieś tam daleko zimnego i nieobecnego ojca, którego zresztą przeważnie trzeba było się bać.

Nadal oczywiście zdarzają się mężczyźni, którzy chcą mieć służkę – kobietę, która będzie dla nich sprzątać, gotować, poświęcać siebie. Ale coraz bardziej rozumieją, że muszą zacząć szukać partnerki.

Niech pani spojrzy na manifestacje, na miejsca takie jak muzea czy teatry, tam wszędzie przeważają kobiety. Prowadzę warsztaty psychologiczne i na nich też spotykam głównie kobiety. Są coraz bardziej świadome, otwarte, nie dadzą już zamknąć sobie ust.

Chce pani powiedzieć, że era wychowywania dziewczynek na przyszłe żony despotów właśnie się kończy?

Nic nie zatrzyma tego, co stało się, gdy kobiety zaczęły zabierać glos w swoich sprawach. Młode dziewczyny są coraz bardziej zbuntowane, to znaczy zbuntowane wobec nierówności i lekceważenia ich prawa do decydowania o sobie i swoim losie.

Tego już nie da się cofnąć. Nadal mogą pojawiać się tacy panowie jak minister Czarnek, który będzie próbował, bo niestety zawsze znajdą się tacy, którzy zechcą zatrzymać bieg dziejów. Mamy jeszcze wiele do zrobienia dla wywalczenia równości kobiet w Polsce, ale w historii ludzkości nigdy nie było tak, by nie było nic do zrobienia.