"Wiele wyszło na jaw". Była minister edukacji o tym, co wyleczyłoby schorowany system

Sandra Skorupa
W ostatnich 3 miesiącach nieustannie pisano i rozmawiano o zdalnej szkole i edukacji w ogóle. Wyszło na jaw wiele słabości systemu, ale pojawiło się również sporo możliwości. Na horyzoncie są też wybory, a każdy z kandydatów ma inną wizję na oświatę. O przyszłości szkoły, jej szacunku do świata wartości uczniów i edukacji hybrydowej opowiedziała była minister edukacji Katarzyna Hall.
Czym jest edukacja hybrydowa? Wywiad z Katarzyną Hall Fot. Paweł Sowa / Agencja Gazeta
Czym jest hybrydowa edukacja i co oznaczają Pani słowa: “trochę zdalna, trochę bezpośrednia”?

Określenia zaczęłam używać analogicznie do pojęcia np. samochodów hybrydowych, czyli rozwiązania, które samo dobiera sobie sposób zasilania zależnie od potrzeb i możliwości w danym momencie. W czasie epidemii stanęliśmy przed trudnym zadaniem nauczania online, które w konkretnych placówkach sprawdziło się różnie. To, co się stało, pokazało nowe szanse i możliwości. Okazało się, że na zebraniach nauczycielskich jest lepsza frekwencja, gdyż łatwiej się połączyć z domu niż czekać na zebranie do określonej godziny czy specjalnie na nie przyjeżdżać.


Niektóre rodzaje zajęć, które sprawdziły się w formie zdalnej np. przekazywanie materiałów, można byłoby kontynuować. Ta elastyczność byłaby wartością, gdyż dawalibyśmy możliwość kontynuacji dobrych praktyk, które spełniły oczekiwania podczas edukacji zdalnej.

Trzeba zadać sobie pytanie, czy nie warto dopuścić realizację części nauczania zdalnie w poszczególnych placówkach w tych formach, które w ciągu ostatnich miesięcy lokalnie się sprawdzały?

Jakie wakacje czekają ministerstwo edukacji i szkoły?

Należałoby natchnąć organy prowadzące, by w okresie wakacyjnym doposażyły szkoły w sprzęt i poprawiły możliwości zdalne placówek oraz doskonaliły w tym zakresie kadrę, szczególnie tam, gdzie uwidoczniły się bariery w tym względzie. Warto byłoby dopuścić możliwość, że od września będziemy w jakimś stopniu uczyć się zdalnie, a nie sztywno podchodzić, że wracamy do wyłącznej edukacji tylko stacjonarnej (na razie tak mówią przepisy prawa).

Bardzo by się przydało w tej chwili jasne stanowisko ministerstwa, co będzie wolno i co będzie dopuszczalne od nowego roku szkolnego. Dotychczas wszystko działało tak, że pracowaliśmy z tygodnia na tydzień, a ostateczne rozporządzenia były podawane w ostatniej chwili przed rozpoczęciem pracy według zmienionych reguł.

Nie chciałabym, by scenariusz się powtórzył. To, by oznaczało, że ostateczne zalecenia otrzymalibyśmy 31 sierpnia — dzień przed rozpoczęciem roku szkolnego. Takie podejście bardzo utrudnia pracę i zniweczyłoby plany sporządzone przez wakacje. Potrzeba elastycznego nastawienia.

Jest Pani prezeską Stowarzyszenia Dobra Edukacja. Prowadzicie przedszkola, podstawówki i licea, czy rzeczywiście wprowadzacie rozwiązania edukacji hybrydowej?

Staramy się realizować nasze Standardy Dobrej Edukacji, czyli edukacji spersonalizowanej. Mamy nieszablonowy system oceniania — opisowego, a nie stopniowego. W okresie pandemii zacieśniliśmy współpracę na odległość.

Nasze praktyki już przed pandemią podejmowały kwestię pracy projektowej i naturalne używanie technologii. W zasadzie wszyscy nauczyciele i uczniowie mieli założone konta do pracy zdalnej – od kilku lat korzystaliśmy z pakietu G Suite firmy Google.

Kreowaliśmy to trochę jako rozwiązania na przyszłość i jak ta przyszłość nadeszła okazało się, że się sprawdziły i byliśmy dobrze przygotowani. Nauczyciele już wcześniej zakładali Google Classroom dla każdych swoich zajęć, uczniowie byli tam pozapisywani i po każdych zajęciach ślad elektroniczny tam dla nich zostawał – w razie nieobecności lub chęci przypomnienia sobie zawartości zajęć, mogli tam zawsze zajrzeć.

W momencie, gdy pojawiła się epidemia, mieliśmy wdrożoną już całą infrastrukturę i wejście w tryb online było znacznie łatwiejsze niż wtedy, gdy nauczyciele i uczniowie nie komunikowali się wcześniej elektronicznie.

Najważniejsze w tej całej zdalnej komunikacji okazały się jednak relacje. Jeżeli atmosfera w szkole była dobra, to po nadejściu epidemii i izolacji, podczas lekcji online, zrobiła się jeszcze lepsza. Różne kryzysowe sytuacje, które powychodziły na jaw, wynikały często z tego, że jeśli wcześniej gdzieś nie było zbyt dobrze, to zrobiło się jeszcze gorzej.

Pojawił się jednak problem, którym szkoły zostały obarczone przez resort edukacji. Głośno zrobiło się o "niewidzialnych dzieciach". Do ministra Piontkowskiego, apelowali o rozwiązania SOS Wioski Dziecięce, temat podnosiła Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę i nasza redakcja też o tym pisała, kontaktując się z uczniami, którzy zostali pozostawieni sami sobie. Jak na przyszłość reagować w takich sprawach?

Mamy określony stan prawny kontroli obowiązku szkolnego. Za wszystkich uczniów w swoim obwodzie odpowiada dyrektor szkoły. Jego obowiązkiem jest pilnowanie, aby chodzili do szkoły. Jeśli dziecko znikało, bo rodzic go nie zapisał, przeniósł do innej szkoły, która tego przejęcia odpowiedzialności nie potwierdziła, na to zawsze były procedury powiadamiania odpowiednich organów.

Frekwencja na zajęciach organizowanych zdalnie jest do uchwycenia w inny sposób niż na zajęciach bezpośrednich. Wielu nauczycieli kontakt z uczniami rozstrzygało nie tylko na zasadzie "face to face", ale również przez wymianę materiałów, wysyłanie rozwiązanych zadań, informacji zwrotnej.

Na ogół, jeżeli się okazywało, że jakieś dziecko dłuższy czas jest nieobecne, pracownicy szkoły robili małe śledztwo, dociekając, co jest tego przyczyną.

Jeśli mamy ucznia, który ma ponad 50 proc. nieobecności, jest to podstawa do nieklasyfikowania ucznia. Formalnie z każdym zapisanym uczniem szkoła musi coś zrobić, musi podjąć decyzję, czy go promować. Przepisy to umożliwiają i nawet nakazują.

Zdalna edukacja pokazała wszystko "bardziej". Często w szkole, gdy dziecko przychodziło, nie wiedzieliśmy do końca tego, że ma w domu silnie patologiczną atmosferę bez żadnego wsparcia. W tym momencie wyszło to na jaw. Tym bardziej różne służby państwa powinny starać się pomóc i zainteresować się, dlaczego uczeń nie ma wsparcia rodziny w nauce.

Jest to z pewnością temat do dalszych procedur, by dokładniej przyjrzeć się danej rodzinie, wesprzeć ją, czy wdrożyć bardziej radykalne rozwiązania. Sytuacja epidemii obnażyła nasze trudności. Musimy odpowiedzieć sobie na pytania, na ile państwowe służby stanęły na wysokości zadania, by uporać się z problemem, czy udało się nauczycielom złapać kontakt z uczniami i zmobilizować ich do klasyfikacji.

Pytanie, na jakiej zasadzie będzie przebiegać klasyfikacja. Wielu nauczycieli traktowało sprawy "niewidzialnych uczniów" z tzw. przymrużeniem oka. O ile kontakt był i zachęcono dziecko do minimalnej aktywności, to w rzeczywistości to, czego się nauczyło i doświadczyło w domu, nie będzie odzwierciedlone realnie w klasyfikacji. Więc formalne przepisy swoją drogą, a praktyka swoją.

Wierzę w poczucie odpowiedzialności polskich nauczycieli. Wiem, że bardzo przejmują się sytuacją swoich uczniów. Decyzja o pozytywnej lub negatywnej klasyfikacji dziecka jest podejmowana w dużym poczuciu odpowiedzialności, gdyż rozstrzyga de facto o losach dziecka.

Oczywiście, jeśli dajemy mu promocję do następnej klasy "z przymrużeniem oka", może być to świadoma i uzasadniona wychowawczo decyzja, bo widzimy, że jest szansa, że to dziecko, którego dotychczasowe – sprzed pandemii – potencjał i wiedzę znamy, do szkoły wróci, że obejmiemy je jakimś wsparciem i dzięki temu nadrobi pewne rzeczy.

W momencie, gdy jest domniemanie trudnej czy dramatycznej sytuacji ucznia, szkoły nieraz kierują wnioski do różnych służb, by zajęły się sprawą, bo czasem trzeba wdrożyć postępowanie w sądzie rodzinnym, kwestionujące kompetencje rodziców. To daje szansę na wyprostowanie sytuacji, ale wymaga czasu.

Stypendia i dodatkowe przedmioty, jak zapowiadają Trzaskowski i Kosiniak-Kamysz, szkoła cyfrowa i antyprzemocowa, jak zapowiada Biedroń czy wolna od LGBT, jak mówi Duda?

Ja bym ostrożne komentowała ten temat, bo mam takie poczucie, że te deklaracje są na bardzo wysokim poziomie ogólności. Należałoby wejść w dyskusję na znacznie bardziej specjalistycznym poziomie.

Kwestie ideowe, poruszane przez kandydatów, powinno się rozpatrywać na gruncie Konstytucji. Jeśli chcemy jej przestrzegać, nie powinniśmy kwestionować tego, co jest z nią zgodne i forsować tego, co jest z nią niezgodne.

Nasza Konstytucja daje prawo rodzicom do wyboru świata wartości, w jakich chcą wychowywać swoje dzieci, a szkole obowiązek szanowania tego świata. Na podstawie decyzji rodziców szkoła obejmuje dziecko lekcjami wybranej przez rodzica religii, lekcjami etyki, lekcjami wychowania do życia w rodzinie, lekcjami nauki języka mniejszości narodowej.

W takim razie szkoła równości, czy szkoła wolna od LGBT, niejako dyskryminująca część uczniów?

Szkoła idąca za światem wartości rodziców. W szkołach potrzeba szacunku do różnych światów wartości, które się tam stykają i otwartość na nie. Bo każde dziecko jest z innego domu, innego środowiska.

Ja jestem w tej kwestii za rozwiązaniami konstytucyjnymi i za szacunkiem do rodzica. Szkoła powinna działać zgodnie z dyspozycją rodzica. Konstytucja daje każdemu obywatelowi, w tym każdemu dziecku, równość wobec prawa i równe traktowanie oraz zapewnia szacunek do każdej osoby ludzkiej.

Mamy mnóstwo dzieci znajdujących się w różnych trudnych sytuacjach m.in. związanych z własną tożsamością, czy dzieci z fobiami szkolnymi, depresją. Wielkiej delikatności i wrażliwości trzeba, by każde to dziecko traktować z szacunkiem, by nawiązać dobre relacje. Każde dziecko powinno się w szkole dobrze czuć i powinno się podchodzić z szacunkiem do jego i jego rodziny przekonań, tożsamości i wrażliwości.