Odrzuciła propozycję TVP. Nauczycielka zdradza szczegóły realizacji programu dla uczniów

Ewa Bukowiecka-Janik
Chyba nie ma dzisiaj użytkownika polskiego internetu, który nie widziałby lekcji o liczbach parzystych czy o bocianim gnieździe. "Szkoła z TVP" to ogromne przedsięwzięcie telewizji publicznej, którego cel był zacny. Dzieci, które nie mają dostępu do internetu, miały dostać materiały z każdego przedmiotu. Bez względu na to, w jakim są wieku. Miało być dobrze, ale wyszło jak zwykle.
Nauczycielka, która odrzuciła propozycję TVP zdradza szczegóły realizacji programu fot. zrzut z ekranu/program "Szkoła z TVP"/vod.tvp.pl
Tak, śmialiśmy się z bezsilności, gdy trudno było zachować powagę. Jednak ta sytuacja to prawdziwa edukacyjna tragedia. I nie jest to wina prowadzących lekcje.

Wizerunek szkoły, edukacji i nauczycieli, na jaki pozwoliła TVP to dowód, że słowa ministra edukacji – że nauczyciele w końcu pokażą, że potrafią nie tylko strajkować – można rozumieć jak groźbę, pułapkę, podstęp. Bo jak się okazuje, program "Szkoła z TVP" został nakręcony w błyskawicznym tempie z udziałem nauczycieli, którzy nie dążyli do kariery w telewizji.

Nie dając nauczycielom żadnego wsparcia, wystawili ich na pośmiewisko. Po mnogości wpadek trudno uwierzyć, że niechcący. A teraz wyskakują z oświadczeniem. Oświadczeniem karcącym tych, co się śmieją...


Hejt zarzucano m.in. Przemkowi Staroniowi, Nauczycielowi Roku 2018 i finaliście Global Teacher Prize 2020, który odniósł się do sprawy w licznych wypowiedziach, uświadamiając, czym różni się hejt od krytyki. Jak wyglądały kulisy produkcji programu? Jakie stawki zaproponowano?
Opowiedziała nam nauczycielka, która prosi o anonimowość ze względu na obawę, że straci pracę. I tak się naraziła – odmówiła udziału w programie.

Jak to się stało, że dostała pani propozycję udziału w programie „Szkoła z TVP”?
Szczerze mówiąc, nie wiem, dlaczego zostałam wybrana. Nie wysyłałam nigdzie mojego CV, nie szukałam takich możliwości, bo nie wiedziałam nawet, że ruszy taki program. W niedzielę 29 marca dostałam pierwszą wiadomość w tej sprawie. To był nieoficjalny mail od osoby spoza TVP, od osoby ze szkoły.

Co było w tej wiadomości?
Była to lakoniczna informacja, że coś takiego się odbędzie i że jestem potrzebna plus pytanie, czy jestem w stanie to wykonać. Pojawiła się też sugestia, że dobrze by było, gdybym była w stanie, ponieważ ktoś to musi zrobić. To nawet nie była wiadomość bezpośrednio do mnie. Ja dostałam kopię oryginału, maila z drugiej ręki. Autorem pierwowzoru była osoba współpracująca z TVP wytypowana do tego zadania, czyli do znalezienia nauczycieli do programu. Myślę, że nie było w tym złej woli tych ludzi. Po prostu nikt nie wiedział, jak to będzie wyglądało.

To był rozkaz z góry?
Tak, na pewno. Nikt z własnej woli nie brałby w tym udziału. Przynajmniej nie w takiej formie.

W wywiadzie dla WP nauczycielka Małgorzata Kutrzeba, która prowadzi lekcje historii dla TVP, mówi: "Skontaktował się ze mną pracownik kuratorium, któremu podlegam, i zwrócił się z prośbą o przygotowanie lekcji 'na już', bo jest taka potrzeba w tej nadzwyczajnej sytuacji". Czyli schemat jest podobny.
Zgadza się.

Pani Małgorzata zdradziła, że miała zaledwie dobę na przygotowanie się. Kiedy miało być pani pierwsze nagranie?
Dwa dni po drugiej wiadomości. Jednak nagrania całego programu ruszyły w piątek i w sobotę 27 i 28 marca, więc miałam to szczęście, że mogłam zobaczyć pierwsze efekty przed swoim planowanym nagraniem, bo już 30 marca była pierwsza emisja. Po obejrzeniu programu odmówiłam. Nie sądziłam wcześniej, że to będzie aż tak tragiczne.

Sądzi pani, że poniesie jakieś konsekwencje?
Z pewnością nikt nie był z tego zadowolony. Ponieważ wszystko działo się tak szybko, a grafik był napięty i nagrania zaplanowane, trzeba było szybko znaleźć osobę, która mnie zastąpi. To nie był powód do radości dla nikogo, natomiast ja dałam sobie prawo do rezygnacji.

Łatwo sobie wyobrazić, w jakiej sytuacji znaleźli się nauczyciele, którzy poszli „na pierwszy ogień”. Teraz nie mamy czasu na nic. Biurokracja w dobie szkoły zdalnej sięgnęła zenitu i dna jednocześnie. Ponadto cały czas albo coś nie działa, albo coś nowego wchodzi. Nie wiemy do tej pory, jak będą wyglądały matury i inne egzaminy. Kto je będzie sprawdzał, jak będą pisane. Liczę na cud, ale teraz jest olbrzymi chaos.

Rodzice cały czas zasypują nas wiadomościami. Dodatkowo normalnie prowadzimy lekcje. I nagle niemal z dnia na dzień postawione jest zadanie: program. Jestem przekonana, że te nauczycielki działały w dobrej wierze.

Pani na początku też się zgodziła.
Tak, też miałam dobrą wolę, aczkolwiek nie wiedziałam nic. Wiedziałam jedynie, że mam nagrać lekcję na wybrany przez siebie temat. Wiedziałam, że jest gdzieś jakiś metodyk, który może ewentualnie pomóc mi przy pisaniu konspektów. 30 marca dostałam więcej szczegółów. Było zdjęcie scenografii i numery telefonów do wszystkich uczestników. To wszystko.

Jakie proponowano warunki?
250 zł za jedną lekcję i mimo że byłam chwilę przed nagraniami, nie dostałam informacji, jaka będzie forma zatrudnienia. Czy to będzie umowa o dzieło, czy zlecenie... Nie wiedziałam, jakie mam prawa, ile razy moja lekcja będzie emitowana. Czy zobaczę ją po nagraniu...

Małgorzata Kutrzeba w WP mówiła, że nie miała tej możliwości.
No właśnie.

Wie pani coś o tym, jak wyglądały nagrania?
W telewizji jedna lekcja trwa 25 minut, ale samo nagranie około godziny. Z tym że nie ma przerw między kolejnymi lekcjami. Czyli jeden nauczyciel kończy, natychmiast wchodzi kolejny i niekoniecznie jest tak, że każdy nagrywa po jednej lekcji. Myślę, że jeden nauczyciel nagrywał kilka tematów jeden za drugim. To produkcja taśmowa.

W dodatku nie wiadomo było, jak przygotować lekcje. Co mamy do dyspozycji poza tablicą. Czy jest rzutnik? Komputer? Na pierwszych nagraniach nie było nawet magnesów do tablicy, więc materiały, które przyniosła ze sobą nauczycielka leżały na biurku!

Liczono, że nauczyciele wszystko przyniosą sami?
Na to wygląda. Z pewnością nie było czasu, żeby się dowiedzieć, czy cokolwiek będzie zaoferowane. Nauczyciele często noszą swoje rzeczy do pracy, bo szkołom brakuje pieniędzy na pomoc dydaktyczne. Tak było i tym razem.

Tyle że pomocy nie zaoferowała TVP, która na brak pieniędzy chyba nie może narzekać...
Naprawdę, nie rozumiem, dlaczego TVP nie zapłaciła dużych pieniędzy po prostu youtuberom za przygotowanie tych materiałów. Oni mają wszystko, co trzeba. Sprzęt, kamery, mikrofony, gadżety, materiały, wszystko...

Takich programów nie robi się bez wsparcia merytorycznego, jakiegoś nadzoru. Tu całą pracę wykonuje nauczyciel, który bardzo się stara i jest pod olbrzymią presją. I cała krytyka oraz odpowiedzialność spada na niego.

Sam minister niedawno powiedział, że nauczyciele w końcu będą mogli pokazać, że potrafią nie tylko strajkować... Poza tym TVP w swoim oświadczeniu napisała, że nauczyciele pojechali do telewizji z misją, a zostali wyśmiani i skrytykowani przez komercyjne media. To przytyk np. do nas. Tymczasem oni zlecili misję, nie oferując nic. Czyli jak w życiu – misja zamiast godnej pensji. Znowu w ramach "misji" musicie robić wszystko. Również dźwigać na plecach komputery i martwić się o to, "jak to wyjdzie".
Dokładnie. Oczywiście, są w tym programie dobre lekcje, bo są wśród nauczycieli osoby, które dobrze radzą sobie ze stresem, więc uniosły to zadanie. Ale są też nauczyciele, którzy ze stresu popełnili błędy, przez co są teraz pośmiewiskiem całego kraju. Te panie są w strasznej sytuacji, bo będą kiedyś musiały wrócić do swoich uczniów.

A wystarczyłoby, żeby przy nich ktoś był podczas tych nagrań, kto powiedziałby: "nagrywamy raz jeszcze". Np. przy odcinku z bocianim gniazdem i średnicą. Wystarczyłoby, żeby ktoś się zorientował i powiedział: "proszę pani, mówi pani o obwodzie, nie o średnicy". Świetnie by było, gdyby te materiały przygotowywane były przy wsparciu technicznym czy z pomocą jakichś narzędzi. Jednak skoro tego nie ma, wystarczyłoby postawić jedną mądrą osobę na każdym planie. I pośmiewiska by nie było.

Rozumiem, że pojedyncze wpadki mogły zostać przegapione, ale w tej chwili jest ich masa, a mamy dopiero trzeci dzień emisji. Ta skala pokazuje, że to nie jest wina tych nauczycieli. To jest wina telewizji, podejścia do nagrań.

Wiele osób zarzuca nauczycielom z programów TVP, że mimo wszystko mają przetrenowane wystąpienia publiczne, więc to nie powinno wyglądać aż tak źle.
Lekcja prowadzona w realu jest dynamiczna, jest prawdziwa interakcja. Inaczej patrzy się w oczy dziecka, a inaczej w oko kamery. Dlatego nie zgadzam się z tą argumentacją.

Łatwo jest krytykować i oceniać. Po drugiej stronie jest człowiek, który starał się jak mógł. Poszedł tam w dobrej wierze. Nie chciał nikogo skrzywdzić, chciał pomóc. Wielka klapa tego programu nie jest winą nauczycieli. Tak naprawdę to tylko oni się starali.

TVP wyszła z zacną inicjatywą stworzenia programu, który dotrze do wszystkich. Są uczniowie, którzy nie mają dostępu do internetu, ale mają telewizję. I dzięki temu programowi mogliby dostać wsparcie. Mogliby, gdyby nauczyciele dostali je od MEN i TVP.

Podpieranie się autorytetem nauczyciela w oświadczeniu TVP to jest bezczelność i to telewizja wystawiła tych nauczycieli na pośmiewisko. Teraz obraca kota ogonem. Brak mi słów. Ja obdarzam te kobiety szacunkiem i bardzo jest mi ich szkoda. Mam nadzieję, że ludzie szybko o tym zapomną albo zrozumieją, czyja to jest wina.