Masz dość negocjacji o lizaka w sklepie i "Mamo, jeszcze minutka"? Zdradzę ci swoją metodę
Nie zliczę, ile razy dziennie moja rodzicielska cierpliwość wystawiana jest na próbę. Od razu wyjaśnię, że nie chodzi tu o jakieś spektakularne wydarzenia, które zakłócają funkcjonowanie całej rodziny, a raczej o… drobiazgi.
Właśnie, plac zabaw… Pamiętam, jak byłam w ciąży i któregoś ciepłego, wiosennego dnia usiadłam w parku na ławce, naprzeciwko placu zabaw. Po pewnym czasie moją uwagę przykuła mama z kilkuletnim chłopcem, który stanowczo odmówił powrotu do domu. Jej argumenty były racjonalne, ton opanowany, przykucnęła nawet, by rozmawiać z dzieckiem twarzą w twarz.
I nic! Chłopiec się uparł, obstawał przy swoim, powtarzał wciąż "nie, nie, nie". W końcu matka nie wytrzymała – ton jej głosu z proszącego zmienił się na rozkazujący i zaczęła na syna krzyczeć. Chyba nie zdarzało się to często, bo spojrzał na nią zaskoczony i w końcu ruszył w kierunku wyjściowej furtki.
Co wtedy pomyślałam? Wstyd się przyznać, ale w wyidealizowanej wizji mojego przyszłego macierzyństwa nie było miejsca na tego typu zachowania. Byłam przekonana, że wystarczyłoby mi cierpliwości, żeby w spokojny sposób przekonać w końcu dziecko do powrotu do domu. Przecież, gdyby nawet została o te 20 minut dłużej na placu zabaw, nic by się takiego nie stało…
Życie zweryfikowało moje podejście. Sama doświadczyłam, że jak jestem w ciągłym biegu, dopinam swój grafik, co do minuty, bo mam mnóstwo obowiązków na głowie, czasem dopada mnie stres, a do tego nie przespałam dobrze nocy – to mój limit dziennej cierpliwości szybko się wyczerpuje. Nie chodzi mi o usprawiedliwianie podniesionego tonu czy krzyku na dzieci. Nie, nie powinniśmy tego robić. Prawda jest jednak taka, że czasem tak się dzieje.
Jak więc odzyskać cierpliwość? Tu nie ma prostych rozwiązań, bo zazwyczaj jej brak to wynik skumulowanego zmęczenia. Dajmy więc sobie prawo do relaksu. Znajdźmy w tygodniowym, a najlepiej codziennym rozkładzie dnia, choć kilka chwil tylko dla siebie. Niech to będzie kawa z koleżanką, spacer z psem po parku, zajęcia jogi.
I nie wstydźmy się prosić o pomoc. Wierzę w metodę "na zmianę". Ona zazwyczaj bardzo dobrze sprawdza się, gdy dzieci są małe. To z mężem czy partnerem na zmianę wykonujecie swoje rodzicielskie obowiązki, np. na zmianę wstajecie w nocy, na zmianę przygotowujecie butelkę, na zmianę zmieniacie pieluchę. Jednym słowem – jesteście dla siebie wsparciem i dajecie wytchnienie tej drugiej osobie.
Czasem warto sobie uzmysłowić, że opieka nad kilkulatkiem może być równie wyczerpująca, jak ta nad niemowlakiem. Gdy po całym dniu widzę, że tracę cierpliwość z powodu byle drobiazgu, liczę na spokój, cierpliwość i opanowanie męża. Zanim wybuchnę i podniosę głos, on zajmie się naszym kilkulatkiem, co da mi chociaż krótką chwilę na wzięcie kilku głębszych oddechów czy wyjście na zewnątrz, by zdystansować się do swoich negatywnych emocji i "doładować" na wyższy poziom rodzicielską cierpliwość.
Starczy jej przynajmniej do momentu, gdy dziecko powie: "Nie, nie wychodzę jeszcze z kąpieli. Ta woda nie jest zimna. Ludziki lego muszą stoczyć ostatnią bitwę" :)