"Uczą się kombinatorstwa... i dobrze!". Pochwała ściągania skłóciła rodziców

Ewa Bukowiecka-Janik
Sprawdziany, klasówki, testy, kartkówki, a konkretnie ich nawał, to jeden z największych problemów, które trapią polskich uczniów. Niemal każdego dnia sprawdzani są z wiedzy z różnych dziedzin. Codziennie, siadając do nauki, muszą przyswoić masę informacji z kilku przedmiotów jednocześnie. Kiedy okazuje się to niemożliwe – często przez brak czasu i zmęczenie – muszą kombinować. Sięgają po ściągi, a rodzice coraz częściej przymykają na to oko. Jednak czy kiedy system zawodzi, przyzwolenie na oszukiwanie to dobry wybór?
Czy rodzice powinni przymykać oko na ściąganie?
Ściąga to "czerwona lampka"
Fakt, że uczniowie nie dają rady, nikogo nie dziwi. O przeładowanej podstawie programowej powiedziano już chyba wszystko. Do tego testomania, która zdaje się najpopularniejszym sposobem nauczycieli na kontrolowanie, czy dana partia materiału została przez uczniów przyswojona. Dzieci są zmęczone, a rodzice się denerwują i wciąż poszukują rozwiązań.

Jednym z nich jest przyzwolenie na ściąganie. To wybór z bezsilności. Skoro nic nie można zrobić, by klasówek było mniej, podstawa programowa jest nie do ruszenia, a każdy musi jakoś wybrnąć, ściąga jest rozwiązaniem.


Tym bardziej uzasadnionym, że na sprawdzianach wymagana jest wiedza często w opinii rodziców zbyt szczegółowa i niepotrzebna. Ściąga przestaje być oszustwem, a staje się sposobem na wyjście z sytuacji, która od uczniów nie zależy.

Jednak z perspektywy nauczyciela ściąga to oszustwo. On dostaje kartki z odpowiedziami na pytania. Musi je ocenić tak, by sprawiedliwie oddać kto, ile wie. Oceny za sprawdzian, który uczeń napisał sam, "z głowy" nie da się porównać z oceną za sprawdzian, na którym uczeń ściągał. Nie ma mowy o sprawiedliwości.

Poszkodowane mają prawo czuć się również dzieci, które nie ściągają, a dostają takie same lub gorsze oceny od tych, które korzystają z pomocy na klasówkach. Choć co prawda rozsądne byłoby dbanie wyłącznie o własne sprawy i nieoglądanie się na innych, oczywiste jest, że dzieci będą się porównywać.

Czy pozwolenie na ściąganie jest etycznie dozwolone, czy to jednak błąd wychowawczy? Zapytaliśmy rodziców.

Nie dla ściąg
– Jeśli pozwoliłabym synowi ściągać, to tak jakbym przyznała przed nim, że celem szkoły jest zdobywanie dobrych ocen i nauczenie się kombinowania. Mimo że tak niestety jest, nie chcę, by tak myślał, ponieważ straci on resztki poczucia, że jednak coś ciekawego można z lekcji wynieść. Nie chcę, by czuł, że szkoła to jedynie narzędzie ucisku – mówi Ania, mama 10-letniego Oskara.

Kiedy chłopiec dostaje słabsze stopnie, a jego koledzy lepsze, bo udawało im się korzystać ze ściąg, mama wyjaśnia, że jego ocena to jego ocena, jego sprawa i on dobrze wie, za co ją dostał. – Oskar to rozumie, jednak gdy np. na koniec roku nauczyciel wystawia oceny i zaczyna się liczenie średnich, przechwalanie się i oklaskiwanie "czerwonych pasków", moje argumenty tracą na znaczeniu – żali się Ania.

Przeciwna ściąganiu jest też Ewa, mama 14-letniej Oli. – Wkurza mnie, że w ogóle o to pytasz. Dla mnie pozwalanie na ściąganie, jeśli nie pozwala na nie nauczyciel, jest uczeniem dziecka, że można kłamać. Nie chodzi o oceny. Niech one będą różne, ale niech je zdobędzie na legalu, z godnością, a nie chowając pod ławką telefon i śmiejąc się nauczycielowi w twarz – komentuje.

Zdaniem Ewy pozwalanie na ściąganie to prosta droga do przekazania dziecku, że szkołę i obowiązujące w niej zasady można lekceważyć. – Ściąganie to brak szacunku dla innych uczniów i dla nauczyciela. Bez względu na to, jakie się potem ma oceny – dodaje w rozmowie z MamaDu.

Córka Ewy niejednokrotnie denerwowała się też, że inne dzieci chwalą się ocenami, po tym, jak udało im się ściągać. – Pyta mnie potem, po co ma się starać, skoro można oszukiwać i w dodatku rodzice na to pozwalają. Rozumiem jej żal.

Tak dla ściąg
– Niedawno mój syn na pytanie, jak mu poszło na historii, odpowiedział, że dobrze. Zdziwiłam się, że, bo zazwyczaj po sprawdzianie był zmartwiony. Wtedy przyznał, że zrobił zdjęcia stron z podręcznika i ściągnął prawie wszystko. Sprawdzian był z definicji. Typowy zakuć-zdać-zapomnieć. Nie potrafiłam ukryć zadowolenia – mówi Alicja, mama 12-latka.

Zapytana o oceny odpowiada: – I tak musiałby to poprawić, więc po co tracić czas na bezmyślne zakuwanie? Nauki jest tak dużo, że ten czas poświęci na coś bardziej kreatywnego, a definicje do zrozumienia, o czym czyta na historii, nie są mu potrzebne.

– Ja uważam, że robienie ściąg to bardzo dobra forma nauki. Pamiętam, że ja tak miałam i nawet polecam to swoim dzieciom. Potem na sprawdzianie ściągi nawet nie są za bardzo potrzebne, bo wszystko zostaje w głowie. A nawet jeśli z nich korzystają, to jest to rozumne korzystanie i to wcale nie oznacza, że dziecko nic nie potrafi, jeśli ściągało – komentuje Marzena.

Zdaniem wielu innych rodziców, szkoła to też szkoła życia, czyli miejsce, w którym dzieci uczą się radzić sobie z różnymi sytuacjami, na które nie mają wpływu.

– Świat nie jest sprawiedliwy i to oczywiście nie znaczy, że należy zawsze kombinować i łamać zasady, ale trzeba się z tym pogodzić i umieć się w tym odnaleźć. Nie przesadzałabym, że ściąganie to oszukiwanie. Uczą kombinowania, i dobrze! Czy taki uczeń, który czuje się poszkodowany, bo inni ściągali i dostali lepsze oceny, będzie czuł gorycz, kiedy w dorosłym życiu w pracy to nie on dostanie awans, choć bardziej na niego zasłużył? To naturalne, że tak, ale tak jest od zawsze, tak jest wszędzie. Zamiast się na to obrażać, uczmy dzieci to dźwignąć – mówi Marzena.

Wszystkiemu winien jest system oceniania
W tym sporze warto pamiętać o jednym: dylemat "ściągać czy nie" nie istniałby, gdyby nie oceny i ich moc. Gdyby testy służyły wyłącznie informacji dla nauczyciela, kto ile potrafi, a nie zdobywaniu ocen, za które uczniowie są ganieni, piętnowani lub nagradzani (w domu i szkole), ściąganie byłoby próbą zamydlenia oczu nauczycielowi, a nie walką o przetrwanie.

Nie oszukujmy się, niewiele też da, jeśli rodzic powie dziecku: "możesz mieć same dwóje". Rzeczywistość rodziców to jedno, rzeczywistość szkolna to drugie. Nawet jeśli dla nas dwójki i trójki to nie są "kiepskie oceny", w szkole na zawsze takimi pozostaną.

Rozwiązanie? Nauczyciele, mając świadomość, jak jest, mogliby zalegalizować ściągi, jak zrobił to fizyk i matematyk Marcin Stiburski. Zdarza mu się robić sprawdziany z obowiązkiem ściągania. Skutek?

"Musielibyście widzieć, z jaką energią wchodzili do klasy. Sam nigdy na żaden test wiedzy nie wchodziłem z takim entuzjazmem (...) Jeszcze nigdy nie widziałem takiego błysku dziecięcej radości w oczach, kiedy musiały opisywać zagadnienia z kolejnych pytań (…) Przypominało to klasę pełną dzieci, które piszą listy do swoich przyjaciół. Cisza, skupienie, śmiechy, gdy przechodziłem obok (…) Pięć zagadnień pisały około 40 minut w skupieniu, z zacięciem na twarzy, jaki pojawia się podczas rozwiązywania krzyżówek i rebusów" – pisał Stiburski w poście na otwartej grupie na Facebooku Szkoła Minimalna.

Pomysł ten nazwano rewelacyjnym i oraz najwyższym kunsztem metodycznym. – Ściąga powinna być informacją dla rodziców i nauczycieli, że istnieje przyczyna, która stoi za zrobieniem ściągi. Pomysł Marcina Stiburskiego jest rewelacyjny, bo pokazuje dystans, daje poczucie wspólnoty, wykazuje wielkie poczucie humoru, które jest Świętym Graalem edukacji, i co najważniejsze – usuwa lęk. A to lęk często jest naszą gorączką – mówił w rozmowie z MamaDu Przemysław Staroń, Nauczyciel Roku 2018.

Dzięki tej metodzie nauczyciele mogliby robić klasówki z myślenia, zamiast odtwórczych, wymagających zakuwania.

"Klasówka Marcina to najwyższy kunszt metodyczny, bo nie sprawdzała wiedzy, ale zdolność jej zastosowania, czyli to, o co chodzi w pozaszkolnym, czyli realnym świecie (…) Żaden profesor nie przygotowuje wykładu, korzystając jedynie z tego, co ma w swojej pamięci. Żaden architekt, projektując dom, osiedle czy most nie rezygnuje z fachowej literatury i dostępnych wzorców. A w szkole? W szkole zazwyczaj na sprawdzianach nie wolno z niczego, poza tym, co ma się w głowie, korzystać. To zupełnie sztuczna sytuacja" – komentowała na Facebooku Marzena Żylińska na profilu "Budząca się szkoła".