Nauczycielska metoda, która pogłębia konflikty i wykluczenie. Znamy ją wszyscy, nasze dzieci też

Redakcja MamaDu
Znana jest głównie z lekcji w-f, ale nie tylko. Dzięki tej metodzie kilkoro dzieci ma wolny wybór, a inne mają okazję poczuć się docenione. To jest jasna strona polecenia "kapitanowie wybierają". Niestety ciemna strona to niepożądane skutki uboczne, przed którymi nauczyciele powinni za wszelką cenę dzieci chronić.
Praca w grupach na lekcji nie zawsze wygląda tak, jak powinna Fot. Bartosz Bańka / Agencja Gazeta

Publiczne poniżenie


Chodzi o sytuację, w której dzieci będą pracować w grupach, a każdy zespół ma swojego kapitana. Nauczyciel wyłania liderów i rzuca polecenie, by każdy wybrał swój skład. I wtedy się zaczyna...

Na pierwszy ogień idą najlepsi kumple kapitanów, potem dzieci, które wyróżniają się ze względu na osiągnięcia w nauce – wiadomo, każdy chciałby mieć jak najsilniejszy zespół. Z każdym kolejnym wyborem kapitanom jest trudniej.

Do wyboru pozostają uczniowie przeciętni lub słabi, którzy nie mają dostrzegalnych na pierwszy rzut oka mocnych stron w danej dziedzinie (inaczej wybiera się składy na wychowaniu fizycznym, inaczej na chemii). Wiecie, co wtedy czują? Nietrudno sobie wyobrazić.


Kompromitacja, wstyd, skrępowanie. Nerwowe powtarzanie w myślach: "nie niech mnie ktoś wybierze. Wybierz mnie, wybierz mnie...". Słabo jest też, gdy ktoś cię wybierze, a dzieci z innej grupy wyją: "uuuu..." na znak, że współczują kapitanowi takiego zawodnika. Po takim początku lekcji naprawdę trudno się wyluzować i dać z siebie wszystko.

Wiem, bo pamiętam. Nikt nigdy nie chciał mieć mnie w drużynie, kiedy przyszło nam grać w kosza, czy w siatkę. Urodziłam się z dużą wadą wzroku. Nauczyciele nie pozwalali mi grać w okularach. Z takim astygmatyzmem, jaki mam, nie byłam w stanie reagować na czas, gdy leciała w moim kierunku piłka. Byłam obiektem kpin. Było mi przykro i byłam wściekła.

Efekt? Na kolejną lekcję załatwiałam sobie zwolnienie lekarskie z wuefu, żeby tylko znów nie czuć tego publicznego poniżenia.

Lekcja podziałów


Jednak wiem też, co czują dzieci wybrane na początku i kapitanowie – na lekcjach matematyki, biologii, czegokolwiek poza wychowaniem fizycznym, byłam liderem lub pierwszym wyborem kapitanów wskazanych przez nauczycieli. Czułam się fajnie, doceniona i zmotywowana do pracy na lekcji.

I pamiętam z podstawówki dziewczynę, której nikt nigdy nie wybierał do niczego. Była tak wykluczona, że gdy niedawno organizowaliśmy spotkanie klasowe po latach, organizatorzy zapomnieli o jej istnieniu. Kiedy raz zaprosiłam ją do drużyny, zostałam wyklęta przez resztę, że osłabiam skład.

O oczywistych minusach metody "kapitanowie wybierają" napisał też Wojciech Gawlik na profilu edu klaster. "Podczas jednej z superwizji, w której uczestniczyłem, obserwowałem klasę, która właśnie w taki sposób określiła przydział do odpowiednich zespołów” - napisał na Facebooku. Gawlik pisze, że poza tym, co opisałam powyżej, niepokojące rzeczy dzieją się też podczas pracy w grupach. Uczniowie, którzy na końcu zostali przydzieleni do swoich składów, nie angażują się, są marginalizowani, a to z kolei sprawia, że cała idea pracy w grupach bierze w łeb. Dla przypomnienia: w grupie o przypadkowym składzie wszyscy startują z jednego poziomu, są tak samo dobrzy, wszyscy mają okazję się wykazać i mają taki sam zakres obowiązków.

Wojciech Gawlik pisał nawet, że po lekcji, w której uczestniczył, jedna wykluczona dziewczynka popłakała się – tak ciężkie było dla niej piętno "najgorszej". Potwierdzam: w takich sytuacjach człowiekowi chce się płakać i właściwie podziwiam to dziecko, że miało odwagę okazać emocje przy klasie. Ja nie miałam. Płakałam w toalecie.

Wszystkie te sytuacje i uczucia dla dorosłych, dojrzałych emocjonalnie ludzi są (a raczej powinny być) bardzo łatwe do przewidzenia. W związku z tym, dlaczego nauczyciele nie wykorzystują tej wiedzy i np. nie mianują liderami uczniów słabszych? By wykorzystać ten efekt i podnieść ich morale i pozycje w grupie rówieśniczej?

Dlaczego wspierają poczucie wyobcowania i podkreślają podziały? To jedno nieszczęsne "kapitanowie wybierają", zamiast zwykłego losowania numerów jako metoda wybierania składów grup, dobitnie uzmysławia uczniom, kto jest dobry i lubiany, a kto nie, a przecież celem nauczycieli powinno być neutralizowanie takich podziałów!

Zwłaszcza że przynależność do grupy, akceptacja rówieśników jest dla dzieci w wieku szkolnym kluczowa. Ważniejsza niż to, co mówią nauczyciele, a nawet rodzice... I nie ma na to rady. Trzeba to przyjąć i zrobić wszystko, by jak najmniej dzieci cierpiało z tego powodu.

Wyobrażam sobie, że kiedy uczeń, który na co dzień czuje się niedoceniany, niezauważany, głupszy do swoich kolegów, nagle dostanie dowód zaufania i wiary w swoje możliwości, może dostać skrzydeł! To zresztą udowodnione – na tym opiera się efekt Pigmaliona i doświadczenie Rity Pierson.

Jeśli czytają to nauczyciele: nie słyszeliście tego nazwiska i terminu? To jest wasza lekcja do odrobienia, zanim znów wskażecie najlepszych i każecie im podzielić klasę na lepszych i gorszych. Powodzenia!

Wojciech Gawlik wspomniał, że takie samo ćwiczenie wykonano kiedyś na jednym ze szkoleń dla nauczycieli. Jedna z nauczycielek wyszła z sali...