Nauczycielska metoda, która pogłębia konflikty i wykluczenie. Znamy ją wszyscy, nasze dzieci też
Znana jest głównie z lekcji w-f, ale nie tylko. Dzięki tej metodzie kilkoro dzieci ma wolny wybór, a inne mają okazję poczuć się docenione. To jest jasna strona polecenia "kapitanowie wybierają". Niestety ciemna strona to niepożądane skutki uboczne, przed którymi nauczyciele powinni za wszelką cenę dzieci chronić.
Publiczne poniżenie
Chodzi o sytuację, w której dzieci będą pracować w grupach, a każdy zespół ma swojego kapitana. Nauczyciel wyłania liderów i rzuca polecenie, by każdy wybrał swój skład. I wtedy się zaczyna...
Na pierwszy ogień idą najlepsi kumple kapitanów, potem dzieci, które wyróżniają się ze względu na osiągnięcia w nauce – wiadomo, każdy chciałby mieć jak najsilniejszy zespół. Z każdym kolejnym wyborem kapitanom jest trudniej.
Do wyboru pozostają uczniowie przeciętni lub słabi, którzy nie mają dostrzegalnych na pierwszy rzut oka mocnych stron w danej dziedzinie (inaczej wybiera się składy na wychowaniu fizycznym, inaczej na chemii). Wiecie, co wtedy czują? Nietrudno sobie wyobrazić.
Kompromitacja, wstyd, skrępowanie. Nerwowe powtarzanie w myślach: "nie niech mnie ktoś wybierze. Wybierz mnie, wybierz mnie...". Słabo jest też, gdy ktoś cię wybierze, a dzieci z innej grupy wyją: "uuuu..." na znak, że współczują kapitanowi takiego zawodnika. Po takim początku lekcji naprawdę trudno się wyluzować i dać z siebie wszystko.
Wiem, bo pamiętam. Nikt nigdy nie chciał mieć mnie w drużynie, kiedy przyszło nam grać w kosza, czy w siatkę. Urodziłam się z dużą wadą wzroku. Nauczyciele nie pozwalali mi grać w okularach. Z takim astygmatyzmem, jaki mam, nie byłam w stanie reagować na czas, gdy leciała w moim kierunku piłka. Byłam obiektem kpin. Było mi przykro i byłam wściekła.
Efekt? Na kolejną lekcję załatwiałam sobie zwolnienie lekarskie z wuefu, żeby tylko znów nie czuć tego publicznego poniżenia.
Lekcja podziałów
Jednak wiem też, co czują dzieci wybrane na początku i kapitanowie – na lekcjach matematyki, biologii, czegokolwiek poza wychowaniem fizycznym, byłam liderem lub pierwszym wyborem kapitanów wskazanych przez nauczycieli. Czułam się fajnie, doceniona i zmotywowana do pracy na lekcji.
I pamiętam z podstawówki dziewczynę, której nikt nigdy nie wybierał do niczego. Była tak wykluczona, że gdy niedawno organizowaliśmy spotkanie klasowe po latach, organizatorzy zapomnieli o jej istnieniu. Kiedy raz zaprosiłam ją do drużyny, zostałam wyklęta przez resztę, że osłabiam skład.
O oczywistych minusach metody "kapitanowie wybierają" napisał też Wojciech Gawlik na profilu edu klaster. "Podczas jednej z superwizji, w której uczestniczyłem, obserwowałem klasę, która właśnie w taki sposób określiła przydział do odpowiednich zespołów” - napisał na Facebooku.
Wojciech Gawlik pisał nawet, że po lekcji, w której uczestniczył, jedna wykluczona dziewczynka popłakała się – tak ciężkie było dla niej piętno "najgorszej". Potwierdzam: w takich sytuacjach człowiekowi chce się płakać i właściwie podziwiam to dziecko, że miało odwagę okazać emocje przy klasie. Ja nie miałam. Płakałam w toalecie.
Wszystkie te sytuacje i uczucia dla dorosłych, dojrzałych emocjonalnie ludzi są (a raczej powinny być) bardzo łatwe do przewidzenia. W związku z tym, dlaczego nauczyciele nie wykorzystują tej wiedzy i np. nie mianują liderami uczniów słabszych? By wykorzystać ten efekt i podnieść ich morale i pozycje w grupie rówieśniczej?
Dlaczego wspierają poczucie wyobcowania i podkreślają podziały? To jedno nieszczęsne "kapitanowie wybierają", zamiast zwykłego losowania numerów jako metoda wybierania składów grup, dobitnie uzmysławia uczniom, kto jest dobry i lubiany, a kto nie, a przecież celem nauczycieli powinno być neutralizowanie takich podziałów!
Zwłaszcza że przynależność do grupy, akceptacja rówieśników jest dla dzieci w wieku szkolnym kluczowa. Ważniejsza niż to, co mówią nauczyciele, a nawet rodzice... I nie ma na to rady. Trzeba to przyjąć i zrobić wszystko, by jak najmniej dzieci cierpiało z tego powodu.
Wyobrażam sobie, że kiedy uczeń, który na co dzień czuje się niedoceniany, niezauważany, głupszy do swoich kolegów, nagle dostanie dowód zaufania i wiary w swoje możliwości, może dostać skrzydeł! To zresztą udowodnione – na tym opiera się efekt Pigmaliona i doświadczenie Rity Pierson.
Jeśli czytają to nauczyciele: nie słyszeliście tego nazwiska i terminu? To jest wasza lekcja do odrobienia, zanim znów wskażecie najlepszych i każecie im podzielić klasę na lepszych i gorszych. Powodzenia!
Wojciech Gawlik wspomniał, że takie samo ćwiczenie wykonano kiedyś na jednym ze szkoleń dla nauczycieli. Jedna z nauczycielek wyszła z sali...