Historia bez zakuwania? Metoda tego nauczyciela powinna obowiązywać w każdej szkole
Jednym z największych paradoksów polskiej szkoły jest to, że dużo wymaga, a mimo to produkuje uczniów, którzy niewiele z niej pamiętają. Przyczyn jest wiele: za długie wakacje, zbyt obszerna podstawa programowa, metody nauczania nastawione na „zakuwanie”. Na pierwsze dwie nauczyciele nie mają żadnego wpływu. Na ostatnią tak i powinni z tego korzystać. Wskazówką jest np. to ćwiczenie.
Biorąc pod uwagę, że w tym wypadku była to lekcja historii, a czytanie podręczników do tego przedmiotu są jedną z najlepszych znanych ludzkości metod na bezsenność, brzmi genialnie. W dodatku nic nie kosztuje. Nauczyciel musi jedynie włożyć wysiłek w organizację – jeśli uczniowie są niepełnoletni, z grupą musi iść opiekun.
Po powrocie z terenu w klasie drużyny porządkują informacje i weryfikują je z pomocą książek i internetu. "Możliwości dyskusji na temat wniosków z ćwiczenia są rozliczne. Uczniowie uczą się szybciej. Przy okazji rozwijamy wszystkie kompetencje kluczowe: komunikację, kooperację, kreatywność, krytyczne myślenia..." - pisze Tomasz Tokarz.
W komentarzach pod postem pojawiają się pytania, które – niestety – sprowadzają czytelnika na ziemię. Jak ta prosta, genialna metoda nauczania, która sprawia, że w szkole jest fajnie, a zdobytą wiedzę zapamięta się na długo, ma się do polskiej szkoły? Nijak, "bo zawali się plan zajęć, bo runie piramida zastępstw" - napisał jeden z internautów.
Padają pomysły, by zrobić w szkole dzień zajęć zintegrowanych, ale to znów nie do końca zadanie jednego nauczyciela z inicjatywą... Poza tym dochodzi kwestia odpowiedzialności za dzieci – opiekunowie powinni być dorośli, zatem nauczyciel w pojedynkę tego nie zrobi.
A szkoda, bo tego typu zadania są wykorzystywane m.in. na zajęciach "design thinking".
"W tym ćwiczeniu chodzi przede wszystkim o zorientowanie się, co ludzie pamiętają, jakimi kliszami się posługują, kto wie i co wie. Kluczowym elementem jest dyskusja, która odbywa się po ćwiczeniu. Skąd wiemy to, co wiemy i, czy można ufać temu, co ktoś nam powie, w jaki sposób można to sprawdzić" - pisze Tomasz Tokarz.
Jak się okazuje, w polskich szkołach te ćwiczenia miały miejsce już w latach 90., a np. w Anglii dzieci uczą się tak regularnie. Na szczęście w grupie komentujących znaleźli się nauczyciele zachwyceni ćwiczeniem, którzy zadeklarowali, że z niego skorzystają. Szkoda jednak, że nie idziemy w kierunku, w którym dobre metody są popularyzowane, lecz spychane na margines...