Czy rodzice powinni chodzić z dziećmi na rozpoczęcie roku szkolnego? "Robicie z dzieci kaleki"

Ewa Bukowiecka-Janik
Nadchodzi nowy rok szkolny, a wraz z nim nowe rodzicielskie dylematy. Za kilka dni uroczystość i wielu rodziców, przede wszystkim mam, głowi się: iść czy nie iść? Oto jest pytanie... Czy rodzice powinni chodzić z dziećmi na rozpoczęcie roku szkolnego? Odpowiadają rodzice i nauczycielki nauczania początkowego oraz klas 4-8.
Początek roku szkolnego, nawet sama uroczystość, to stres. Dla pierwszaków to nowe miejsce, nowi ludzie, pierwszy kontakt ze szkołą. W takich okolicznościach nie trudno wyobrazić sobie, że można potrzebować wsparcia rodzica. Zwłaszcza że dzieci w wieku 6. czy 7. lat mają prawo nie być w stanie odnaleźć się w tłumie.

Podobnie sprawa ma się, gdy nasze wciąż małe dziecko zmienia szkołę. Jednak do którego roku życia chodzenie z dzieckiem na rozpoczęcie roku to uzasadniona praktyka?

Idź za głosem serca
Są rodzice, którzy twierdzą, że wiek nie ma znaczenia – jeśli czujesz, że powinnaś, idź. - Moje dzieci idą do 5. i 6. klasy i ja idę z nimi, jak co roku – mówi w rozmowie z MamaDu Paulina i dodaje, że jej córki chodzą do dużej szkoły i trudno jest się na początku roku szkolnego połapać co, gdzie i jak. - Klasy się zmieniają, miejsca w szatni i tak dalej. Wolę je odstawić na miejsce do swoich grup i mieć pewność, że dalej zostaną dobrze pokierowane. Potem wychodzę – wyjaśnia.


To popularne podejście rodziców – zaprowadzić dla bezpieczeństwa, potem liczyć na samodzielność dziecka. Jednak nie wszystkim rodzicom to wystarcza. - Córka idzie do 4. klasy i wybieram się z nią, choć wiem, że będę jedną z nielicznych. Rok temu byłam jedną z czterech mam na 25. dzieci w klasie. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym nie pójść, zwłaszcza teraz gdy w 4. klasie dużo się zmieni. Jeśli będzie możliwość, wejdę do klasy – mówi mi z przekonaniem Anna.

Mamy, które są na "tak" ws. chodzenia z dziećmi na rozpoczęcia roku szkolnego, kierowane są też potrzebami swoich dzieci. - Co roku pytam i co roku mój syn chce, żebym z nim szła. Idzie teraz do 5. klasy. Wakacje są długie, a on nie jest zbyt przebojowym dzieckiem, więc nie odmawiam mu tego i nie wydaje mi się, by to miało jakikolwiek wpływ na jego rozwój. Szkoła jest daleko, i tak musimy go codziennie potem odwozić, ale gdyby była blisko to też bym szła, skoro tego potrzebuje – mówi Marta.

"Szkoła jest dla dzieci, nie dla rodziców"
Na drugim biegunie są rodzice, którzy twierdzą, że chodzenie z dziećmi na rozpoczęcie roku szkolnego to przesada. - Bo i po co? Szkoła jest dla dzieci, nie dla rodziców. Rozumiem w pierwszej klasie odstawić dziecko do jego pani, ale to wszystko! A w późniejszych klasach tym bardziej. To nauczyciele mają się wówczas dziećmi zająć, dzieci mają się wzajemnie poznać, nabrać odwagi i spróbować odnaleźć w nowej sytuacji. To pierwszy test. W dodatku nie można go oblać, bo jak czegoś dzieci nie zanotują, to jest edziennik... Bez przesady, naprawdę – komentuje Joanna, mama 9-letniego Filipa.

Zdaniem rodziców, którzy są przeciwni chodzeniu z dzieckiem na rozpoczęcie roku, takie postępowanie to odbieranie dzieciom szansy na usamodzielnienie. - Ja uważam, że dziecko wtedy ma szanse poczuć się za siebie odpowiedzialne i właśnie wtedy nabiera oleju w głowie. Wie, że musi sobie poradzić. Ja nie odprowadzam córki, a potem nie pytam, czy odrobiła lekcje i nie kontroluję za bardzo, czy jest na bieżąco. Musi sobie radzić i radzi sobie. Jest pewna siebie – mówi Patrycja, mama 10-letniej Oliwii.

Co więcej, okazuje się, że zdarza się, że dzieci wytykają palcami tych, którzy przychodzą z mamami. - Filip rok temu się dziwił, dlaczego mamy ładują się klasy po apelu. Podśmiechujki robili sobie z tych, co w pierwszy dzień siedzieli w ławce z mamą, zamiast z kolegą. To są tylko dzieci, to było do przewidzenia. Już za naszych czasów chodzenie z mamusią za rączkę to była „siara” - dodaje Joanna.

Wygląda na to, że rzeczywiście dobrym tropem jest zapytać dziecko o zdanie, jeśli mamy dylemat – iść czy nie iść. – Moja córka nie pozwala odprowadzać się do szkoły. W pierwszej kasie na rozpoczęcie poszła z córką mojej znajomej, z którą się umówiła, że będzie siedzieć w ławce. Dziewczynki dały radę. Ja widuję się w szkole z paniami na wywiadówkach i to mi wystarczy. Teraz córka idzie do 5. klasy – opowiada Ewa i dodaje, że nigdy nie słyszała, by jej córka nabijała się z kogoś, kto chodzi do szkoły z mamą.

- My mieszkamy niemal pod szkołą. Boisko szkolne było jej placem zabaw, jak jeszcze była w przedszkolu. To jest jej teren od dziecka i ona się tu czuje dobrze, znajomo. Jej koleżanki dojeżdżają z drugiego końca miasta codziennie z rodzicami i nie sądzę, by ktokolwiek, był za to w szkole oceniany. Jednak obiektywnie nie widzę powodu, by rodzic uczestniczył w rozpoczęciu roku szkolnego, skądkolwiek się jest. Może tylko do etapu odnalezienia klasy i nauczycielki swojego dziecka.

Rodzice, dajcie się zaskoczyć!
- Miałam raz taką sytuację, że mamy chciały mi wejść do klasy po apelu i musiałam je wyprosić – mówi Daria, nauczycielka matematyki klas 4-8 w szkole podstawowej. - To jest czas, kiedy ja poznaję dzieci, chcę poznać ich imiona, twarze, zapamiętać kto gdzie siedzi. To jest dla mnie ważniejsze niż podyktowanie wszystkich informacji. W końcu i tak spotkamy się na drugi dzień i zawsze można coś przypomnieć, a dzieci mogą zapytać. Rozpoczęcie roku to jest fatalny moment na wizytę rodziców w szkole. Od tego jest spotkanie z rodzicami tydzień później. Wtedy można poznać dokładnie budynek, nauczycieli, klasę i tak dalej.

Podobne stanowisko ma Teresa: - Uczę dzieci w klasach 1-3 od 25 lat i przyznam, że rzadko rodzice chcą wchodzić do klas po rozpoczęciu roku. Jak chcą to wpuszczam, bo to pojedyncze osoby. Gdyby to było 20 osób, nie wiem co bym zrobiła. Zazwyczaj widuję rodziców pierwszy raz, gdy odprowadzają maluchy, a potem znikają i to jest w porządku. Apel to nie jest to okazja, by się zapoznawać, a tym bardziej spotkanie organizacyjne po apelu.

Zdaniem Darii rodzice często wpadają w skrajności: - Powiem tak: albo są mamy, które z każdym kłopotem mają odwagę pisać do mnie na Facebooku prywatnie, albo są rodzice, którzy nie są nawet w stanie przyjść na wywiadówkę, czy zrobić dziecku kanapek do szkoły. Nie wyznaczę jednego trendu. Jako pedagog polecam obserwować dziecko i nie bać się dawać mu nowe wyzwania, np. samodzielne pilnowanie terminów klasówek w papierowym kalendarzu. W znakomitej większości przypadków odprowadzanie dziecka do szkoły tak na co dzień, jak i w pierwszy dzień, to bardziej kłopot rodzica, niż dziecka. Dzieci zaskakują samodzielnością, gdy tylko się im na to pozwoli, a spisywanie za 10-letnie dziecko w 4. klasie planu lekcji to robienie z niego kaleki.