Miejsce, do którego weźmiesz dziecko, żeby... zapomnieć, że je masz. Twoje oczy będą jak winyle

Katarzyna Chudzik
Niby są te osławione wakacje, ale gdybyś nie miała dziecka, najchętniej spędziłabyś weekend leżąc na działce w hamaku, bo plażowo-basenowe klimaty powodują u ciebie mdłości i tiki nerwowe? Też myślałam, że Tatralandia, Besenova i inne tego typu przybytki to dla dzieci raj, a dla rodziców dziewiąty krąg piekła. Gdyby moje ciało nie było, po weekendzie tam spędzonym, zbyt rozleniwione i uśmiechnięte, pewnie kręciłabym głową z niedowierzaniem, że w ogóle mogłam tak myśleć. Bo okazuje się, że trzeba wiedzieć, w które zakamarki zajrzeć – wówczas raj zapewniony jest również dorosłym.
W wakacje musi być woda. Przynajmniej dla dzieci Unsplash.com
Tatralandia
Planowanie rodzinnych weekendów zaczyna się od spełniania marzeń dzieciaków, zazwyczaj niestety nietożsamych z naszymi. Zamiast więc leżeć w hamaku, możesz – jak setki rodziców – skończyć, wchodząc w piątkowe popołudnie umęczona na teren słowackiej Tatralandii, 60 kilometrów od polskiej granicy.

Pierwsze wrażenie: kolorowo, plastikowo i piracko jak w bajkach Disneya. Dziecię będzie bawiło się wybornie, ale ja? Ileż można zjeżdżać na zjeżdżalniach? Każda z was zna to uczucie: chcesz podarować dziecku dzieciństwo, ale przy tym niekoniecznie odbierać sobie dorosłość. Bo czy bycie rodzicem oznacza, że do mitycznego i śniącego się po nocach dnia jego osiemnastki będziesz musiała się poświęcać, podobnie jak poświęcasz się słuchając w samochodzie One Direction (tylko po to, żebyś za tydzień usłyszała, że to już jest passe)?


Na szczęście jednak pierwsze wrażenie bywa mylące. I po pierwszych chwilach w Tatralandii wiem, że to jest właśnie ten przypadek. Po odhaczeniu wszystkich rozrywek na widok których dzieciakom oczy błyszczą jakby spotkały św. Mikołaja, Harry'ego Pottera i kucyka Pony w jednej osobie (czyli m.in. 28 zjeżdżalni i 14 basenów, albo symulatora surfingu(!)), możesz wejść do miejsca, w którym to twoje źrenice zaczną przypominać winyle.

Moje zaczęły. I wystarczyło zapłacić za to 10 euro więcej niż za normalny bilet.

Nago w jackuzzi
Na dachu czekało na mnie jackuzzi z morską wodą. Musiałam do niego wejść nago (tak, próbowałam to obejść, ale nakrzyczała na mnie nieznosząca sprzeciwu miła pani pilnująca przybytku) ale – przysięgam na wszystko – było warto. Nie doświadczyłam obecności wielu ludzi, dzieci nie było tam w ogóle. Nagości więc nikt – oprócz wspomnianej pani, która oczy ma dookoła głowy i na stopach chyba też – nie zauważył.

Jest tylko "morska" bryza na twarzy, słońce opalające przez wodę najskuteczniej i...śpiew ptaków, będący jedynym docierającym tam dźwiękiem. Nie słychać typowo basenowych odgłosów, piszczących dzieciaków czy tupotu małych i większych stóp. W sumie możesz zapomnieć, że przyjechałaś tam z jakimś dzieckiem (to ty masz dziecko?), bądź więc na tyle sprytna, żeby przyjechać większą grupą i na dziecięcej części basenu stosować opiekę naprzemienną.

Obok jackuzzi było 19 saun, z których jedna wyglądała jak Komnata Tajemnic – jestem przekonana, że po zamknięciu dzieją się tam cuda niedostępne śmiertelnikom i mugolom. Zanim jednak zamknęli cały kompleks, udało mi się skorzystać zarówno z saun, jak i z kamienistej ścieżki zdrowia, na której wytuptałam sobie poprawę krążenia. Wykąpałam się też w zimnym jeziorku i w gorących basenach termalnych, do których woda wydobywana jest z głębokości 2,5 kilometra z morza utworzonego przed 40 milionami lat w Liptovskiej Kotlinie. Zresztą te gorące wody aż kuszą, żeby przyjechać tam również w zimie.

Po kilku godzinach spędzonych w tej dorosłej strefie, naprawdę czułam się jak młoda bogini.

Dziecko na basenie
Sęk w tym, że większość z młodych bogiń na ogół znowu musi wejść w rolę matki ogarniaczki. Na szczęście to również w Tatralandii jest mocno ułatwione, bo jest tam między innymi Baby Silent Zone, czyli miejsce przeznaczone do karmienia, higieny i odpoczynku. Rodzice mają tam do dyspozycji podgrzewacz butelek i kuchenkę mikrofalową, lodówkę, krzesełko do karmienia, przewijak z chusteczkami nawilżanymi, czy gigantyczne poduchy do relaksu i karmienia. I nikt im nie zwróci uwagi, bo prywatność zapewnia parawan.

Tak. To zdecydowanie jest jedna z tych atrakcji, które wybiera dziecko (albo wybieramy my, żeby ono miało radość), a z której finalnie tyle samo radości mogą czerpać dorośli. O ile nie pojadą tam jako jedyni pełnoletni.

Besenova
Tylko 16 kilometrów od Tatralandii jest kolejny basenowy kompleks – Besenova. Tam dzieci też znajdą coś dla siebie, ale nie tyle, co dorośli. Bo dziecko jeszcze nie marzy o tym, żeby podpływać w borowinowej wodzie do baru i pić Martini przy wodnym stoliku (i nie marzy też o podchmielonych rodzicach obok). Nie chciałoby być "biczowane" przez masażystę, uprawiać porannej jogi, ani wygrzewać się na leżaku.

Jeśli więc dzieci na weekend zostają u babci, Basenova jest nawet lepszym rozwiązaniem niż Tatralandia. Ale zawsze można obskoczyć oba, bo gwarantuję, że taki weekend zapewni wam więcej energii na resztę lata niż gumijagody!

O szczegółach atrakcji w Tatralandii przeczytacie tutaj, a o Besenovej – tu. Dziękuję, dobranoc, wracam wspominać morskie jackuzzi. Baseny wcale nie są takie złe.