Człowiek-przekąska. Polskim dzieciom buły i chrupki przyrosły do dłoni

Alicja Cembrowska
Sklepowe półki aż się uginają od przekąsek dla dzieci. W lodówkach kanapki z biszkoptów i mleka, jogurciki, potem musy owocowe, tubki, kabanosiki i paróweczki. Następnie kaszki, słoiczki, chrupki, krakersy, wafle, batoniki. I na koniec królowa dziecięcych przekąsek – sucha bułka! Gdy patrzy się na rosnących, jak na drożdżach chciałoby się rzec, młodych Polaków, to można odnieść wrażenie, że przekąski przyrosły im do dłoni, a godzina bez jedzenia jest godziną straconą.
Polskie dzieci kochają przekąski Fot. Pixabay / CC0 Public Domain
Robi się ciepło, więc coraz chętniej spędzamy czas na świeżym powietrzu. Do grupy, która szczególnie lubi spacery i zabawy w parku należą rodzice z dziećmi. To oczywiście piękny widok, jednego szczegółu nie da się jednak nie zauważyć.

Może to przesadzony wniosek, ale... no trudno tego nie napisać. Polskie dzieci cały czas jedzą. Na spacerze, na placu zabaw, w sklepie na zakupach. Takie chodzące lub jeszcze unieruchomione w wózku. Mam wrażenie, że coraz trudniej zobaczyć małą rączkę bez bułki lub chrupka.

Kilka lat temu pracowałam jako opiekunka. Wtedy poznałam moc i popularność przekąsek. 3-latek, którego odbierałam z przedszkola, otwierał po obiedzie szafkę i sam nie wiedział, co chce (?) zjeść. Było tam wszystko i jeszcze więcej wszystkiego. O istnieniu wielu produktów nie miałam pojęcia. Z kolei 2-latka, którą brałam na spacery, kilku minut nie mogła wytrzymać, bo wciąż i wciąż prosiła o chrupeczkę lub wafelka. Nie polecam zapomnieć torby z przekąskami – grozi wybuchem małego smakosza. Wrzask co najmniej, jakby był to ostatni etap przed śmiercią głodową.


Ostatnio spotkałam się z koleżanką, której dziecko ma roczek. Trzy godziny w kawiarni – osiem telefonów do męża. Czy wziął deserek, czy nie zapomniał o bananku i chrupkach? Czy mała nie domaga się jedzenia? Na pewno będzie płakać, jak czegoś nie przekąsi.

Kwestia podjadania rzuciła mi się w oczy również na zagranicznych wycieczkach. Gdy spacerowałam po Londynie, zwróciłam uwagę na dwie kwestie związane z dziećmi – maluchy są ubierane w luźne ubrania, są hartowane i przyzwyczajane do nieprzegrzewania; i nie jedzą cały czas. Podpytałam o to kilku znajomych z innych krajów. Wielu śmiało się, że gdy odwiedzali Polskę, to myśleli o tym samym – że w naszym kraju dzieci cały czas muszą coś jeść.

Na podobną dyskusję trafiłam kiedyś na jednej z grup dla rodziców – co, kiedy i jak często dajecie dzieciom między posiłkami. Wielu przyznawało, że zapewnia dzieciom nieograniczony dostęp do przekąsek, bo przecież "nic im nie będzie" i "jak chcą, to niech jedzą", a na zakupach daje pełną dowolność w kwestii wyboru produktów (a nie zapominajmy, że dzieci są bardzo podatne na reklamy, zwierzątka i kolorowe opakowania, dosłownie "jedzą oczami").

Oczywiście rozumiem tłumaczenia, że lepiej dać dziecku bułkę w sklepie, żeby się czymś zajęło, a my wtedy możemy zrobić zakupy. Zastanowiłam się jednak nad podejściem Polaków do jedzenia w ogóle. Chyba w wielu domach nadal pokutują przekonania, że "jeść trzeba". Po prostu. Nieważne, co i nieważne gdzie. I klasycznie "jak nie zjesz, nie odejdziesz od stołu", "szanuj jedzenie, bo inni nie mają", "zjedz chociaż trochę", "dawno nie jadłeś, to niemożliwe, że nie jesteś głodny".

Może właśnie przez przekąski potem dziecko nie ma apetytu na obiad przygotowany przez mamę? Nie chce dać się namówić na brokuła, bo warzywo nie jest tak dobre, jak słodki wafel? Faktem jest, że w kwestiach żywienia nadal wielu z nas nie ma wystarczającej wiedzy. Dorośli sami gubią się w tym, co jest zdrowe, a tym, czego lepiej unikać. Często chcemy dobrze, chcemy sprawić przyjemność maluchowi. To zrozumiałe. Jednak odczuwanie głodu i apetytu, dobre nawyki, sięganie po zdrowe produkty to kolejny ważny element bagażu, który dziecko wynosi z domu.