Jedynka za brak pracy domowej? Tak nauczyciele bezprawnie karzą dzieci

Ewa Bukowiecka-Janik
Trzy minusy za brak zeszytu równa się jedynka – zna to większość polskich uczniów. Podobnie jak oceny niedostateczne za brak pracy domowej czy innych szkolnych akcesoriów. Jak się okazuje, te powszechne i stosowane od lat nauczycielskie praktyki są... niezgodne z prawem.
Czy nauczyciel może postawić jedynkę za brak pracy domowej? Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Gazeta
O tym, że nie można karać ucznia za "braki" napisał na profilu fundacji Edu-klaster Wojciech Gawlik. Na Facebooku prowadzi on serię postów "Mitologia szkolna", w których rozprawia się z fałszywymi zasadami, które rządzą polską szkołą. Nauczycielskie przekonanie, że można karać za brak zeszytu, książki czy pracy domowej jest jedną z nich.

Uzasadnienie jest krótkie i właściwie nie pozostawia wątpliwości: "Nauczyciel może oceniać jedynie osiągnięcia edukacyjne ucznia (art. 44b. 1.1). Brak notatki, podręcznika, zeszytu ćwiczeń, zadania, pracy na lekcji, nie są osiągnięciami edukacyjnymi. To przejaw niesubordynacji wobec nauczyciela, który swoje odzwierciedlenie może mieć jedynie w ocenie zachowania, choć to też jest wątpliwe" - czytamy w poście. Jeśli nauczyciel wystawia oceny za "braki", nie powinna mieć ona wpływu na ocenę półroczną czy roczną z danego przedmiotu. Być może powinna mieć znaczenie w ocenianiu zachowania ucznia, ale jak wiadomo, w praktyce jedynka w dzienniku to jedynka w dzienniku. Nie uwaga, czy obniżone sprawowanie.


Minus musi być
Post ten wzbudził duże zainteresowanie rodziców i nauczycieli, którzy w większości wyśmiali taką interpretację przepisów. Zdaniem większości, gdyby nie kary za "braki", lekcje nie mogłyby się odbyć, bo dzieci bez książek i zeszytów przeszkadzałby innym i nie miałyby na czym pracować.

Ponadto, brak minusów za zeszyty czy prace domowe, z jakiegoś powodu, podciągany jest w rozumowaniu wielu internautów pod przyzwalanie dzieciom na "nicnierobienie". Oczywiście, postraszenie dzieci jedynką lub minusem może skutkować tym, że będą pamiętać, co spakować do plecaka. Ale po pierwsze – wychodzi na to, że to niezgodne z prawem, więc nauczyciele po prostu muszą znaleźć inne rozwiązanie. A po drugie – no właśnie, plecaki...

„Mój syn ma taki pomysł, że nosi wszystko, bo już wiele razy 'dostało mu się' za brak czegoś.
Była raz taka sytuacja, że dostał jakąś formę minusa w związku z tym, że nie miał książek na zastępstwo, które wpisano do dziennika elektroniczna w poprzedni dzień” - napisał w komentarzu Wojciech Gawlik. Dyskusja dotyczyła faktu, że noszenie do szkoły wszystkiego, za brak czego można oberwać, skutkuje bardzo ciężkim plecakiem.

Oczywiście, wszyscy wiemy, że zdarza się, że dzieci noszą do szkoły masę niepotrzebnych rzeczy. Stare kanapki, butelki, pudełka, zabawki, dziesiątki kolorowych pisaków itd. Jednak nie mamy prawa generalizować i w dyskusji z faktami argument ten nic nie znaczy – nieraz już udowodniono, że obowiązkowa wyprawka ucznia waży dużo za dużo.

Można byłoby pozwolić uczniom korzystać na lekcjach wspólnie z książek – wówczas dzieci nosiłyby połowę mniej. Ponadto, gdyby zorganizować uczniom zajęcia tak, by część podręczników, zeszytów czy ćwiczeń mogło zostawać w szkole, skończyłby się problem i dźwigania i minusów za "braki".

Nieobowiązkowa praca domowa
Jednak do takiego rozwiązania potrzebna jest też zasada o ograniczeniu lub zrezygnowaniu z zadawania prac domowych. W końcu by odrobić lekcje trzeba mieć "materiały".

Na temat nielegalności prac domowych i ocen za nie podnoszono larum już wiele razy. Ostatni raz w październiku 2018 roku, gdy organizator akcji "Dom nie jest filią szkoły" Mariusz Smołkowicz stwierdził, że jeśli dziecko otrzyma jedynkę za brak pracy domowej, można z tym iść nawet do sądu.

Argumenty? – Żaden zapis ustawy oświatowej nie definiuje pojęcia obowiązkowej pracy domowej – mówił wówczas Smołkowicz. – W sytuacji, kiedy nauczyciel postawiłby dziecku ocenę za brak pracy domowej, rodzic ma prawo żądać pisemnego uzasadnienia i złożyć zażalenie do kuratorium, a nawet pójść do sądu – dodał.

Ponadto sama idea pracy domowej zdaniem byłego Rzecznika Praw Dziecka Marka Michalaka też trąci bezprawiem.

– Ilość zadawanych prac domowych niejednokrotnie powoduje, że dzieci i młodzież mają ograniczoną możliwość aktywnego uczestniczenia w życiu rodzinnym, w tym kultywowania tradycji wspólnego spędzania czasu z rodzicami i rodzeństwem, a także wywiązywania się z obowiązków domowych, które również odgrywają istotną funkcję wychowawczą – mówił Michalak i zwrócił uwagę, że nadmiar prac domowych jest sprzeczny z art. 31 Konwencji o prawach dziecka. Według tego zapisu dziecko ma prawo do wypoczynku, zabaw i uczestnictwa w życiu kulturalnym, a z tysięcy listów, które otrzymuje Rzecznik (również obecny — w styczniu br. Adam Bodnar poprosił MEN o wytyczne dotyczące zadawania prac domowych), wynika, że prace domowe skutecznie to uniemożliwiają.