"Kradniesz w domu i wynosisz do pracy". Nauczyciele wymieniają 20 rzeczy, za które nikt im nie płaci

Ewa Bukowiecka-Janik
Skala strajku nauczycieli to dowód, jak bardzo niedocenieni czują się przedstawiciele tej grupy zawodowej. Jasne – o jakości edukacji można dyskutować bez końca. Jednak pewne jest, że masa nauczycieli poświęca nie tylko czas, energię i oddaje całe serce, ale również własne pieniądze. Nauczyciele opowiedzieli o tym, co robią dla szkoły i uczniów, za co nikt im nie płaci.
Co nauczyciele robią w szkołach za darmo? Zdziwicie się! Fot. Jacek Łagowski / AG
Niedawno w dyskusji na grupie otwartej Szkoła Minimalna znany nauczyciel fizyki, Marcin Stiburski postawił kontrowersyjną tezę – nauczyciel to zawód jak każdy inny: mechanik, kelner, fryzjer. Zarobki tych drugich zależą od jakości wykonywanych usług. "Co by się stało z rynkiem nauczycieli, gdyby każdy absolwent musiał ocenić swoich byłych już nauczycieli?" – pyta we wpisie Stiburski.

W tej analogii uczeń to klient. Wiadomo, że usługodawcy często obdarowują swoich klientów gratisami. Jak się okazuje – nauczyciele również!

– Nauczyciel w Polsce przychodzi do pracy z siatkami, plecakami. My ciągle coś wynosimy z domu – mówi w rozmowie z MamaDu Marcin Korczyc, nauczyciel historii, wiedzy o społeczeństwie, języka polskiego oraz angielskiego, były dyrektor Publicznej Szkoły Podstawowej w Lubaszu.


Kserówki, laptop i skrzypce
– Papier do ksero to norma. Druki, pomoce dydaktyczne w klasach I-III robi się za swoje pieniądze nagminnie i hurtowo. Do tego dochodzi własne wi-fi i własny laptop – wymienia pan Marcin. Dokumentacja nauczyciela we wrześniu to kilkaset stron druku. Belfrzy wszystko muszą wydrukować we własnym zakresie.

Co ciekawe, wśród sprzętu codziennego użytku są również... instrumenty muzyczne. – Prowadzę zespół wokalny dla młodych od lat. Instrumenty są prywatne. Klawisze, gitary... – mówi nauczyciel.

Jak się okazuje, nauczyciele mają również problem z odzyskaniem pieniędzy za dojazdy do uczniów, którzy nauczani są indywidualnie. Niekiedy koszta te są naprawdę spore – uczniowie bywają rozrzuceni po całej gminie.

– Od kilku lat w mojej gminie nauczycielom oddaje się pieniądze za badania okresowe. Jednak przez lata normą było, że nauczyciele sami je opłacali. Z własnej kieszeni płacimy też za dokształcanie. Budżety szkół na ten cel są groszowe, to drobne. Można liczyć na 300 zł dofinansowania na studia, które kosztują 4 tysiące złotych – opowiada pan Marcin.

Dodatkowym problemem jest czas. – Jak masz złośliwego szefa, to ciekawe konferencje, czy kursy musisz realizować w ramach urlopu bezpłatnego. Sprzeciw nic nie daje.

Niedzielne popołudnia i wycieczki
Wyjścia, wycieczki, wyjazdy – to kolejna nauczycielska usługa, którą nierzadko realizują bezpłatnie. – Jako wychowawcy często dokładamy dzieciom z biedniejszych rodzin, by mogły wyjechać z całą klasą. To ważne w kontekście funkcjonowania grupy. Tego typu różnice między uczniami mocno zazwyczaj wyrządzają masę szkód – komentuje pan Marcin.

"Ze swoich" nauczyciele płacą też rachunki telefoniczne. Nie byłoby w tym nic nieuczciwego, gdyby nie fakt, że spora ich część to koszt rozmów z rodzicami uczniów. Ponadto chodzi o czas. – Mieszkam w małej społeczności. Rodzice często wpadają pod wieczór na rozmowy. To prywatny czas, którego nie odmawiam nigdy, jeśli wiem, że to pomoże dziecku. Tak czy inaczej, to niepłatne nadgodziny – mówi pan Marcin.

– Prowadzę dla gimnazjalistów projekt, szykujemy się na debatę oksfordzką. To wymaga ćwiczeń, kontaktu. Tworzę z uczniami grupę na Facebooku na ten temat, spotykam się z nimi po pracy, pomagam im się uczyć. Nie dostaję za to ani złotówki – kontynuuje nauczyciel.

Dodaje również, że dla zespołu muzycznego oficjalnie ma godzinę – wynagrodzenie dostaje za 60 minut próby, mimo że w rzeczywistości trwają one trzy razy dłużej. – Robię to z pasji – kwituje pan Marcin.

Dawniej przy szkole, w której pracował, nauczyciele prowadzili stowarzyszenie. Organizowało ono półkolonie dla dzieci. Czas włożony w ich organizację i przebieg to również bezpłatne nadgodziny. – Zimą na półkolonie zapisywało się ok. 50 dzieci, latem dwa razy więcej. Nie daliśmy rady. Po trzech latach zrezygnowaliśmy. Wszystko musielibyśmy robić za darmo, choć chętnych było sporo.

Inni nauczyciele, którzy w rozmowie z MamaDu prosili o anonimowość, potwierdzają wszystkie doświadczenia pana Marcina. Na liście pojawiły się też gry, przeróżne przedmioty z domu – książki, naczynia, gazety, artykuły papiernicze. Rozdanych kanapek i chusteczek higienicznych nie ma co brać pod uwagę. W skrajnych przypadkach nauczyciele przychodzą do szkół z własną kredą i ścierkami do tablicy.

Z tego powodu wśród nauczycieli przyjęło się powiedzenie: "jedyny zawód, w którym kradniesz w domu i wynosisz do pracy".

"Miłością dzieci nie wykarmisz"
Gdyby nauczyciele wystawiali szkołom rachunki za usługi dodatkowe, w wielu przypadkach okazałoby się, że miesięczny przelew byłby wielokrotnością obecnego. Jednocześnie, gdyby dało się podliczyć, ile faktycznie znika z nauczycielskich kont przez nauczanie z pasją (bo przecież wszystko, co przynoszą, kupują, wynoszą z domu, oddają z dobrej woli, z chęci dbania o jakość edukacji dzieci) mogłoby się okazać, że na koncie zostaje im kilkaset złotych mniej.

Tylko kilkaset, bo za poświęcony czas nie płaci się kartą. Za nadgodziny płaci się zdrowiem (od pasji też trzeba odpocząć) i kondycją psychiczną. Zadowolone dzieci, ich wdzięczność i chęć do nauki, jakkolwiek są najcenniejszym efektem pracy nauczycieli z powołaniem, nie zrekompensują nauczycielom tego, że nie mają czasu i pieniędzy, by spędzić weekend tylko z rodziną. Nie podniosą jakości ich życia.

Moja babcia mówiła: "miłością dzieci nie wykarmisz". Nauczyciel pasją i najlepszymi nawet efektami w pracy nie spłaci kredytu.

Żądania nauczycieli strajkujących wywołują wiele kontrowersji. Słyszy się, że uczniowie czują się porzuceni, a rodzice, choć starają się rozumieć, boją się, że ich dzieci nigdy nie nadrobią zaległości, czy nie zdadzą testów. W świetle kosztów dodatkowych pracy nauczyciela strajk to forma walki nie tylko o wyższy przelew, ale o możliwość dawania dzieciom więcej – półkolonii, wycieczek, materiałów dydaktycznych...

Jedna z nauczycielek w rozmowie z MamaDu stwierdziła otwarcie, że gdyby miała, dołożyłaby biedniejszemu dziecku do wycieczki. Gdyby nie musiała dorabiać po godzinach, miałaby fizyczną możliwość, by np. poprowadzić darmowe kółko literackie, które od dawna "chodzi jej po głowie". Gdyby nauczyciele poczuli się docenieni, nagle mogłoby się okazać, że jest w nich też sporo nieodkrytej dotąd pasji.