Nazywają je "maszynkami do rodzenia dzieci" i "złodziejkami". Matki 4+ mówią o niezasłużonym hejcie
– Mówią o nas, że jesteśmy pie.dolonymi, niemytymi szmatami, je.aną patolą, złodziejami społecznymi. I wiele innych epitetów, których nie przytoczę, bo wstyd. Usłyszałam też, że moje dzieci to ludzkie szczenięta, które zasługują tylko na odstrzelenie – opowiada Anna W., mama czterech córek.
A może aborcja?
Od kiedy Anna pamięta, duża liczba dzieci była dla ludzi powodem do posyłania pogardliwych spojrzeń na wywiadówce i zdumionych pytań "po co ci to". Kiedy zadzwoniła do swojej mamy, żeby podzielić się informacją o czwartej ciąży, ta załamała ręce, pytając "co ludzie powiedzą".
– Trzecie dziecko było bardzo wyczekane, czwarta córcia, że tak powiem, spadła nam z nieba. Pojawiły się sugestie, że aborcja mogłaby być rozwiązaniem. Ale przecież aborcja to nie wybicie zębów, tego się nie robi ot tak. My od razu byliśmy przeszczęśliwi, że "trafiło nam się" kolejne dziecko. Jedyne czego się bałam, to czwartej cesarki – tłumaczy kobieta.
Bolą ją komentarze, jakoby była nierobem. Do tej pory przepracowała 15 lat i zamierza do pracy wrócić, kiedy tylko najmłodsza pociecha pójdzie do zerówki. Próbowała zrobić to wcześniej – w grudniu 2017 roku zaczęła pracę w markecie, a najmłodsze maluchy (teraz 3. i 5–letnie) poszły do przedszkola. Chwali tamten czas, "wszystko było do ogarnięcia", w pracy świetnie się dogadywała z bardzo pomocną ekipą.
– Problemy zaczęły się w lutym, kiedy moje dzieci zaczęły przewlekle chorować. Co tydzień wracały z przedszkola chore, a za mnie pracę musieli wykonywać inni. Lekarz zasugerował, żeby dzieci do osiągnięcia wieku szkolnego siedziały w domu, więc w czerwcu 2018 roku dogadałam się z pracodawcą, że wrócę, kiedy małe pójdą do zerówki – mówi Anna.
"Maszynki do rodzenia" wychowują przyszłych podatników
Krytycy – nie tyle wprowadzanych zmian, co rodzin wielodzietnych samych w sobie – nie biorą jednak takich sytuacji pod uwagę.
– Od kiedy wyciągnięto do nas rękę i wprowadzono 500 plus, hejt jest jeszcze większy. Teraz kiedy na tapecie jest temat emerytur dla matek, które wychowały przynajmniej czwórkę dzieci, jest jeszcze gorzej. Póki rodziny wielodzietne nie dostawały żadnego wsparcia nie było nami większego zainteresowania. A przecież nie wychowujemy dzieci tylko dla siebie, wychowujemy przyszłych podatników – tłumaczy.
Cieszy się, że od marca 2019 roku matki czwórki lub więcej dzieci, które – z różnych powodów – nie otrzymują nawet minimalnej emerytury, zaczną wreszcie dostawać te 1100 złotych miesięcznie. – Proszę sobie wyobrazić, że ktoś ma czwórkę dzieci rok po roku. To jest ciężka praca i jednocześnie wykluczenie z rynku pracy na dobrych kilka lat – tłumaczy Anna.
Prawdopodobnie emerytura za wychowanie 4+ nie będzie jej dotyczyć, ale niespecjalnie jej to przeszkadza – wszystkim mamom życzy jak najlepiej i uważa, że powinny trzymać się razem.
– Matki potrafią sobie nieźle dogryźć, wielodzietna powie tej z jednym dzieckiem "co ty możesz wiedzieć, masz tylko jedno dziecko", a matka jedynaka się odgryzie, że "jesteś maszynką do rodzenia i patologią, pewnie nawet nie wiesz, jak twoje dzieci mają na imię". Tylko po co taka nienawiść? – pyta.
Idealny system emerytalny
Ubolewa jednak nad tym, że emerytury nie dotyczą mam dzieci niepełnosprawnych. – To jest oczywiście zupełnie inna grupa społeczna, te kobiety poświęcają dzieciom całe swoje życie, ale – jakkolwiek brutalnie to nie zabrzmi – do systemu ubezpieczeń społecznych te dzieci nie wnoszą nic. Może dlatego na razie się nimi nie zajęto. Jest wiele grup, które są poszkodowane, ale mam nadzieję, że to kwestia czasu – mówi.
Zastanawia się nad tym, czemu ludzie tak brutalnie krzyczą; każdy przecież może wyrazić swoje zdanie, nie obrażając innych. A jej dzieci będą łożyć na emerytury również tych "krzykaczy". To wspólne dobro.
– Może dla ludzi idealny byłby system, w którym składki dzieci w przyszłości przeznaczone były na ich mamę, kiedy tylko ta wejdzie w wiek emerytalny? Tylko że taki system przecież nie odpowiadałby bezdzietnym. Nie ma idealnego rozwiązania, każdą grupę społeczną trzeba potraktować indywidualnie – twierdzi Anna.
Uczciwe rozwiązanie
Ula Groniec, legitymująca się sześcioosobową gromadką, ma na to rozwiązanie. – To dobry pomysł, ale na pewno uczciwszym rozwiązaniem byłoby doliczanie do tej minimalnej emerytury lat pracy matek. To chyba najczęstszy zarzut – że matki, które wychowały czwórkę dzieci i jednocześnie pracowały, są w tej sytuacji poszkodowane – mówi.
Pani Ula Groniec z mężem Radosławem i czwórką dzieci: Agnieszką, Alicją, Janem i Igorem. Jest jeszcze Mateusz i Dariusz, ale nie ma ich na zdjęciu•Archiwum prywatne
Ona prosto w oczy nigdy nie słyszała, żeby ktoś nazwał jej rodzinę "patologią", ale słyszała "wy jesteście wyjątkiem". – To taki standardowy wybieg osób, które chcą coś skrytykować, ale boją się powiedzieć w twarz, że krytykują właśnie ciebie. A to nie jest prawda, że my jesteśmy wyjątkiem. Znam wiele rodzin, w których dzieci jest czworo i pięcioro.
Proszę mi wierzyć, to nie jest żadna patologia, zazwyczaj jedno albo oboje rodziców pracuje, nikt nie żyje na koszt państwa. To normalne rodziny – tłumaczy. I zauważa, że najwięcej do powiedzenia mają osoby, które mają nieustabilizowaną sytuację rodzinną. – Rozwodnicy, osoby, które mają dwójkę dzieci, ale każde z innym partnerem. Ten ich prywatny chaos powoduje, że niekiedy muszą się do czegoś przyczepić – kwituje.
Wsparcie rodzin wielodzietnych
Ona pracuje od 40. roku życia, wcześniej nie było na to szans. – To, że pracuję, nie ma żadnego znaczenia. Wsparcie od państwa jest dla najbardziej potrzebujących niezbędne. Pamiętam, jak mieliśmy już trójkę dzieci, a pracował tylko mąż.
Z zazdrością patrzyliśmy na znajomych z jednym dzieckiem, którzy mogli pozwolić sobie na zagraniczne wakacje czy zajęcia dodatkowe dla jedynaka. Mąż miał państwową posadę, ale wszystkie 13-tki i dodatki szły na sprawy bieżące. Żyliśmy skromnie – opowiada.
Teraz jest już lepiej, tym bardziej że dwóch najstarszych synów jest już dorosłych. Za niedługo jadą wszyscy na ferie w Bieszczady i do Krakowa, czasem udaje im się wyjść do restauracji. Żyją zupełnie normalnie, a dwójka dzieci dokłada się już do utrzymania – po 300 złotych miesięcznie.
Rozszerzone kryteria emerytury
– To nie jest tak, że ja "natrzaskałam" dzieci licząc na ulgi, bo wtedy żadnych ulg nie było. Nie jest też tak, że liczę, że dzieci zapewnią mi dostatnią starość. Symbolicznie dokładają się do mieszkania, bo chcieli być traktowani jak dorośli, pracują, a my chcemy ich nauczyć, że życie kosztuje. Nie uczymy żerowania na kimkolwiek, nawet na rodzicach – tłumaczy Ula.
Czy kryteria "matczynych emerytur" powinny być jej zdaniem rozszerzone? – Gdzieś trzeba było tę granicę postawić, choć nie oznacza to, że uważam, że trójka dzieci to nic takiego. Sama doskonale pamiętam, że nam najtrudniej było przy pierwszym dziecku, to była największa zmiana. Natomiast to, że emeryturę dostaną tylko mamy 4+ pewnie zostało wyliczone przez ekonomistów – mówi.
I ma rację, w 2017 roku przecież projekt zakładał, że mamy trójki dzieci również taką emeryturę będą dostawać. Nie zyskało to jednak aprobaty Ministerstwa Rodziny.
Obecnie na program Mama 4+ budżet państwa ma przygotowane około 801,3 mln zł na rok. Ministerstwo szacuje, że świadczenia obejmą około 65 tys. osób, które nie wypracowały w swoim życiu prawa do emerytury oraz 20,8 tys. osób, które pobierają emeryturę niższą od minimalnej.
Aby dostać emeryturę z programu Mama 4+ trzeba będzie złożyć odpowiedni wniosek w ZUS albo KRUS.
Początkowo w artykule znajdowały się prawdziwe nazwiska i zdjęcia twarzy osób, z którymi rozmawiałam. Niestety materiał przyczynił się do wzmożonego hejtu na kobiety, w związku z czym zdecydowałam się ukryć ich tożsamość.
Może cię zainteresować: "Rozum spadł im na poziom krocza". Rodzą dziecko za dzieckiem, świat je znienawidził