Słowa tego ojca powinien przeczytać każdy. "Nie muszę zawsze być tytanem ogarniania rzeczywistości"

Wiktoria Dróżka
Zostałem tatą i co teraz? "Muszę być silny, niezastąpiony i czujny, zawsze". Myśli tak każdy odpowiedzialny mężczyzna. Nie dopuszcza do siebie, że może mieć gorszy dzień, może czuć zmęczenie, frustrację, lęk przed nową sytuację. Głęboko skrywa swoje obawy. Jakub Pruś, tata i bloger podzielił się ważną refleksją o byciu tatą od pierwszego dnia. Wpis polecam przeczytać każdemu mężczyźnie.
Opieka nad dzieckiem tuż po porodzie. 123rf.com
Jak to przejść?
Jakub Pruś, tata i bloger postanowił podzielić się tym, co przeżywał w pierwszych dniach po tym, jak został ojcem. Opisał scenę, gdy starał się stanąć na wysokości zadania 24 godziny na dobę. Jeździł po mieście, po urzędach, sklepach, aptekach, sprzątał, gotował. I wcale nie twierdził, że robi coś wielkiego. Uważał, że robił po prostu to, co należało do jego rodzicielskich obowiązków.

Zabiegany, dopiero wieczorem poczuł, jak bardzo jest wypompowany, przeziębiony i sfrustrowany. Wtedy z pomocą przyszła mu żona, która "wepchnęła go" do łóżka i kazała odpocząć.


Naszła go ważna refleksja o tym, jak trudno jest mu okazywać przed żoną swoje słabości i ograniczenia. Wyobrażam sobie jaki ciężar emocji nosił w sobie. – Wolałbym raczej być wszechogarniającym, doskonałym mężem i ojcem, który nie ma "miękkiego brzuszka" – napisał.

Cieszę się, że Jakub Pruś podjął ważny temat, który często jest gdzieś spychany na dalszy plan. Może dlatego, że mężczyźni na ogół o emocjach mówić nie chcą. Z perspektywy kobiety, czytającej wpis czuję, że jest w tych słowach ogromna odwaga, uczciwość, no i męskość. Wiem, że męski świat podpowiadał, że emocje to coś złego i należy się od nich odciąć. Dziadkowie i ojcowie wmawiali przez całe życie, że musicie być twardzi i silni. To wszystko było kłamstwem. Uwolnienie się od obrazu pozbawionego dostępu do uczuć musi być ogromną ulgą.

Z pamiętnika młodego taty
"Słowo na początek to zmęczenie. Zaczęło się od tego, że Basia dała nam popalić w nocy. Mówię "nam", ale założę się, że D. spała dużo krócej niż ja, który to właśnie narzekam na swoje zmęczenie. Potem zaczął się kolejny dzień i jego sprawy, które trzeba ogarnąć.

Choć jeżdżenie po mieście i zaliczanie urzędów, sklepów lub aptek to dość przyjemne zajęcie (bo daje chwilę odskoczni od kupek i kremików), to można się przy tym nieźle zmęczyć. Kiedy już wróciłem do domu czekało mnie trochę sprzątania i gotowania. Efekt tego był taki, że wieczorem czułem się kompletnie wypompowany, przeziębiony i sfrustrowany (bo nie udało mi się wszystkiego załatwić).

Wtedy z pomocą przyszła moja żona, która wepchnęła mnie do łóżka i kazała odpocząć. I choć wcale nie miałem ochoty leżakować, to po krótkiej chwili nie dobudziłby mnie traktor. Gdy później otworzyłem oczy, było mi głupio przed samym sobą - oto ja, zalatany ojciec, który wszystko próbuje ogarnąć i zatraca się w tym do tego stopnia, że zapomina o samym sobie, a w rezultacie trzeba się nim zajmować jak kolejnym dzieckiem. Zacząłem naprawdę błogosławić żonę za to, że ją mam - ją, która potrafi lepiej rozpoznać, czego potrzebuję niż ja sam.

I tu naszła mnie chwila refleksji - trudno jest mi okazywać przed żoną (no i przed córką) swoje słabości i ograniczenia. Wolałbym raczej być wszechogarniającym, doskonałym mężem i ojcem, który nie ma "miękkiego brzuszka".

Myślę, że dla wielu osób mężczyzna, który okazuje słabość i którym się trzeba opiekować, to jakaś oznaka niemęskości. To bardzo ciekawe, ale my faceci naprawdę czasem się na to nabieramy i udajemy, że nie mamy żadnych ograniczeń, ani chwil słabości. Ktoś nam wmówił, że zawsze i wszędzie mamy być twardzi i wszystkowiedzący, zwłaszcza jako mężowie i ojcowie - że mamy tylko twardą skorupę najeżoną kolcami. Często się na tym łapię. A przecież to jedna wielka ściema.

To wspaniałe uczucie uwolnić się od takiego wykrzywionego obrazu mężczyzny, który zawsze musi być doskonały i musi wszystko ogarniać. Jasne, wiem, że jestem mężem i ojcem, więc mam szereg obowiązków wobec dziewczyn, ale to nie znaczy chyba, że muszę być alfą i omegą, zawsze mieć siłę i robić wszystko idealnie?

Żeby ten wpis nie nabrał pozorów taniej psychologii, szybko utnę ten wątek: facet-macho to kłamstwo, które trapi wielu facetów, a drogą do uleczenia się jest przyjęcie swoich słabości - odsłonięcie "miękkiego brzuszka". Ojcostwo b. szybko mi pokazało, że mam swoje limity i wcale nie muszę zawsze być tytanem ogarniania rzeczywistości, a świat się nie zawali. Przyjęcie tego, że naprawdę mogę taki być to baardzo uwalniające doświadczenie.

Skoro więc słowem początkowym tego wpisu było zmęczenie, to słowem na koniec niech będzie akceptacja. Amen".