Urodzone ratowniczki – typ matek, które "z miłości" chcą przeżyć życie za dzieci

Wiktoria Dróżka
Urodzeni ratownicy – w tej roli odnajduje się spora liczba rodziców, szczególnie kobiet. Są dobrzy w pomaganiu innym, więc robią to nieustannie – chcą ratować dzieci, partnera, mamę, tatę, babcię. Urodzeni ratownicy, nazywani też afektywnymi kameleonami, odnajdują odbicie siebie w oczach innych, na pierwszym miejscu troszczą się o "innych". Często spotykany typ osób wśród matek. Jak swoją miłością nie wyrządzić dziecku krzywdy?
Matki-ratowniczki. Jakich błędów nie popełniać w rodzicielstwie? 123rf.com
Pójdą za tobą na koniec świata
Są dla wszystkich, tylko nie dla siebie. Matki-ratowniczki są dla dzieci, sąsiadki, dziadków, ludzi w pracy. Są wszędzie, gdzie dostrzeganą potrzebę pomocy. Oprócz domu potrafią się udzielać w wolontariatach, kręgach sąsiedzkich, szkolnych. Trudno im odmówić rozmowy z teleankieterem lub przejść obojętnie obok osoby, która rozdaje ulotki. Uważne obserwowanie ludzi i ich emocji, "zmusza" je do natychmiastowej reakcji. Bez trudu przychodzi im również wyszukiwanie tej pomocy na siłę. Prawo do myślenia o drugiej osobie dają sobie prawie zawsze, dla poczucia własnego spełnienia i szczęścia.


Pomaganie głaszcze ich ego
Gdy stają się rodzicami, chcą być boginiami empatii. Nikt nie zrobi od nich lepszej zupy dla dziecka, nikt się nim lepiej nie zaopiekuje. I choć padałyby na twarz i brakowałoby im czasu, na bycia dla kogoś i tak go znajdą. Niczym kameleon, zmieniają się i dążą do aprobaty i akceptacji społecznej do tego stopnia, że ich wysoko rozwinięta empatia szybko adaptuje się do otoczenia. Te osoby nie wyobrażają sobie, że można być radosnym, gdy nasz partner właśnie coś przeżywa i ma gorszy nastrój. Szukają winy u siebie samych.

Ratowniczki z wyboru zrobią wszystko, aby świat zachwycił się nad ich dobrocią i szeroko okazywaną empatią, bo dla nich najważniejszą formą nagrody jest uścisk, życzliwe słowo, uznanie, jakikolwiek gest sympatii. Człowiek-ratownik godzi się, by pocieszać koleżankę z pracy, ponieważ w dłuższej perspektywie to przynosi mu dumę z siebie i poczucie samospełnienia. Ale też ogromnie cierpią. Nie potrafią być dla siebie, wolą dla kogoś.

Wpadają w wir
Nie dają sobie pomóc, bo sami chcą pomagać. To notoryczne zapominanie o sobie, rozdawanie wszystkiego, co się ma to głód miłości, wołanie o zauważenie i docenienie. Angażowanie się w rozwiązywanie problemów innych ludzi wychodzi im często lepiej niż własnych. Robią to automatycznie – zapalają się do pomocy błyskawicznie. Ma to przełożenie na ich rodziny, bo takie bezgraniczne pomaganie niebezpiecznie odcina od problemów ich własnych rodzin. Zabiera coś jeszcze – wolność ich bliskich do decydowaniu o sobie. Mamy, które wiedzą "lepiej" o tym, czego chcą ich bliscy, takie pozostają, nawet gdy dzieci wyfruną z gniazda, jako dorośli już ludzi.

Nieodcięta pępowina
Matki-ratowniczki mają ogromny problem z dawaniem wolności i zdrowym wyznaczaniem granic. Każdy ma prawo do swoich poglądów, przekonań, wiary i wolności osobistej. Każdy ma też prawo się nie zgadzać, decydować i wybierać, zmieniać zdanie, ulegać emocjom i nastrojom, kochać i darzyć zaufaniem. W "ucisku" każdy z tych podstawowych punktów jest łamany.

"Szanuj się"
W życzliwym podejściu do świata, rzadko mówi się o ponoszonych przy tym kosztach. Sama otwartość na pomoc, nie ma w sobie nic złego. To szlachetne i piękne, jednoczy ludzi i daje nadzieję, że świat nie jest wyspą egoistów. Jednak czujność w nieprzekraczaniu granic jest tutaj kluczowa.

Podam przykład. Moja znajoma, mama dwójki dzieci (3-letniego chłopca i 13-letniej dziewczynki) ostatnio w rozmowie opowiedziała mi, jak zdecydowała się na wolontariat w szpitalu, na który jeździła mimo zmęczenia i długiej listy obowiązków. Jeździła też na siłownie, gdzie wreszcie miała znaleźć czas dla siebie samej, ale tam też "przywłaszczyła" sobie prawo do pomagania. Odkryła "pacjenta", instruktora, który według niej zmierza się z ciężką chorobą psychiczną i potrzebuje oparcia. Poczuła, że znalazła się w odpowiednim czasie i miejscu, bo gdyby, nie ona...

Od zawsze widzę ją zmęczoną. Wychowuje dwójkę dzieci, prowadzi dom, wyprowadza psa, uczy się. Jest na pełnym etacie w każdym miejscu, nie tylko w domu. – Pomyśl o sobie – usłyszała ode mnie. Wiem, że pragnęła podziwu. Nadchodzi wreszcie czas, kiedy każda empatyczna osoba musi zmierzyć się z wsłuchaniem się w siebie, by odnaleźć w sobie część odpowiedzialną za mówienie "dość".