Co kierowało ojcem, który otruł siebie i syna? Odpowiada psycholog i biegły sądowy
W przypadku historii takich, jak ta, zawsze, zanim jeszcze opadną emocje, zaczyna się szukanie winnego. To naturalne, że zadajemy sobie pytania – jak do tego doszło? W końcu nie jest łatwo zrozumieć, co myśli i czuje osoba, która nie tylko popełnia samobójstwo, ale też zabiera na tamten świat własne dziecko. Jednak czy w tym wypadku winny na pewno jest... winny?
Tomasz M., który kilka dni temu otruł siebie i synka w sali zabaw na Bemowie, szerokiemu gronu czytelników był znany już we wrześniu. Wówczas jeden z największych polskich portali opublikował artykuł, w którym Tomasz M. wystąpił jako ojciec dzieci porwanych przez matkę. W ramach aktu desperacji pan Tomasz rozwiesił w podwarszawskich Ząbkach plakaty z prośbą o pomoc w szukaniu maluchów.
Plakaty ze zdjęciami dzieci wisiały bardzo krótko. Powód? Ogłoszenia wywołały panikę wśród uczniów szkoły w Ząbkach, o czym pisaliśmy w MamaDu.
Po kilku miesiącach głos zabiera pani Justyna, żona Tomasza M., w programie "Uwaga" TVN. Mówi, że boi się o swoje dzieci. Ich tata wcześniej dokonywał porwań rodzicielskich, w opinii kobiety trudno było przewidzieć, co jeszcze może zrobić. Groził samobójstwem, nastawiał dzieci przeciwko matce.
Reportaż kończą słowa pani Justyny, która wspomina, że weekend chłopiec ma spędzić z ojcem, a ona nie wie, co się może stać. W niedzielę media poinformowały, że na warszawskim Bemowie ojciec otruł siebie i syna. Był pod nadzorem kuratora, jednak wyszedł na chwilę do toalety. Wtedy doszło do tragedii.
Internet zalały opinie – jak to w internecie bywa – osądzające i skrajne. Jedni bez skrępowania okrzyknęli ojca wariatem, inni uznali, że winna jest matka, która zapewne utrudniała jego kontakt z maluchami. Jeszcze inni widzą winę w zachowaniu kuratora i decyzjach sądu.
Jak można było to przeoczyć? Jak można było dopuścić "takiego człowieka" do dzieci? Odpowiedź, że można było i nikt konkretny nie jest winien, nie mieści nam się w głowach. Bo wówczas musielibyśmy sami przed sobą przyznać, że jest masa dramatów, na które nie mamy wpływu, a to oznacza, że cały czas żyjemy w wielkim niebezpieczeństwie.
Dlatego pytanie to zadałam psychologowi i biegłemu sądowemu, Marcinowi Borowskiemu.
To jak? Można było przeczyć, że Tomasz M. jest zdolny do takiego czynu?
Marcin Borowski: Można przeoczyć, że człowiek jest w stanie zrobić coś takiego. Ale w przypadku Tomasza M. można było zrobić więcej dla bezpieczeństwa tych dzieci.
W porządku. Więc po kolei – co się pana zdaniem zdarzyło?
Zanim obejrzałem materiał TVN i cokolwiek przeczytałem, pomyślałem: samobójstwo rozszerzone. To rzadki przypadek, jednak w diagnozie sądowej występuje jako bardzo konkretne zjawisko. To scenariusz, który znamy z mediów – nagle, niepozorna zwykła kobieta dusi trójkę swoich dzieci, po czym popełnia samobójstwo. Powodem może być głęboka depresja z urojeniami – to kluczowy element, który musiał być wcześniej zdiagnozowany – lub inna psychoza.
W tym wypadku tej diagnozy nie ma.
Tak. I ja, kiedy oglądałem materiał TVN, też nie widziałem na ekranie osoby chorej psychicznie. Człowiek, który cierpi z powodu bardzo głębokiej depresji i dodatkowo ma urojenia, może dojść do wniosku, że jedynym rozwiązaniem jest odebranie sobie życia. Dodatkowo sądzi, że w akcie łaski wobec bliskich odbierze życie również im, by nie musieli się męczyć w tej okrutnej rzeczywistości, która istnieje tylko w jego głowie. W przypadku samobójstwa rozszerzonego nie ma agresji. To dążenie do ulgi. To morderstwo z przekonania, że nie ma innego wyjścia i że to najlepsze, co mogą zrobić.
Oczywiście wobec Tomasza M. prawdopodobnie to biegli ustalą, jakie były jego motywy, będą robić autopsję psychologiczną. Moje obserwacje to nie diagnoza, raczej wstępne wnioski. Jednak nie wydaje mi się, by ojciec dzieci był chory. Nie zachowywał się, nie mówił w sposób, który sugerowałby depresję.
W takim razie co pana zdaniem mogło być jego motywem?
Moją uwagę od razu przykuły fakty o jego funkcjonowaniu: że wszedł pod wpływem alkoholu na wieżowiec z dzieckiem. Że miał zarzuty uporczywego nękania. Że kiedy matka przyjechała po dzieci, one były do niego przyklejone, a on krzyczał "zobacz, do czego doprowadziła twoja zaborczość".
To nie jest krzyk rozpaczy kochającego ojca. To jest manipulacja. I jeśli prawdą jest to, że on mówił dzieciom, że się zabije, jeśli je straci, to one nie chciały się od niego odkleić ze strachu – nie z przywiązania. Zachowanie dzieci było efektem zmanipulowania, a zachowanie ojca jego skrajną niedojrzałością.
Nawet jeśli czuł się ofiarą, to nią nie był. Na początku był po prostu jednym z rodziców, którzy się rozwodzą i mają takie samo prawo do opieki nad dziećmi. A to, co się stało później, moim zdaniem jest wynikiem mieszanki wybuchowej: cech osobowości i wydarzeń, które na tę zaburzoną osobowość wpływały coraz bardziej.
Jakie cechy osobowości ma pan na myśli?
Moim zdaniem Tomasz M. był człowiekiem skrajnie egotycznym, który miał "chore" pojęcie o miłości rodzicielskiej. Zachowywał się impulsywnie i sam nad tym nie panował. W materiale TVN przekonywał, że nie byłby w stanie zabić siebie ani dziecka, choć zdarzyło mu się grozić samobójstwem. On naprawdę wierzył w to, że nie byłby w stanie tego zrobić. A jednak.
W moim odczuciu Tomasz M. odebranie sobie życia traktował jak demonstrację. Jego zdaniem to był dowód miłości do syna. Ta tragedia to manifestacja – zobaczcie, jestem dobry, kocham to dziecko do szaleństwa, nie pozwolę zrobić mu krzywdy, jest tylko moje.
Brzmi jak obsesja.
Obsesja to jest dobre słowo. Myślę, że charakteryzuje ono większą część działań tego mężczyzny w ostatnich tygodniach, może miesiącach życia. Z pewnością miało na to wpływ zachowanie jego żony – nie wiemy, co konkretnie działo się między nimi, ale emocje "dokarmiają" zaburzenia osobowości.
Choroba psychiczna ma jakąś dynamikę i ta dynamika jest w miarę stała, da się ją dostrzec. W przypadku zaburzeń osobowości nie jest się w stanie przewidzieć, co będzie dalej.
W sieci pojawiły się opinie, że tak się kończy dyskryminacja ojców w sądach i zabieranie im dzieci podczas rozwodów.
To są skandaliczne opinie. Nie. Tak się kończy zachowanie praw rodzicielskich niezrównoważonym ludziom. Ten mężczyzna wchodził pod wpływem alkoholu na dach wieżowca z dzieckiem na ręku! To wystarczający powód, by zabrać mu prawa rodzicielskie.
Absolutnie nic nie usprawiedliwia postępowania tego człowieka. Nie potrzeba fachowca, żeby rozumieć, że z miłości do dziecka nie odbiera mu się życia. To była manifestacja i próba ukarania matki.
Chciał się zemścić, więc odebrał sobie życie?
Tak, to zemsta, która ma rację bytu tylko w jego głowie. On prawdopodobnie wyobrażał sobie, że być może jego żona będzie miała wyrzuty sumienia. To zemsta pt. "Zobacz, co narobiłaś".
To byłoby logiczne – w końcu to na nią zrzucał odpowiedzialność w scenie w samochodzie, gdy dzieci nie chciały się od niego odkleić.
Właśnie. A jednocześnie, nawet jeśli ta kobieta rzeczywiście była zaborcza, to nie była jej wina.
A co sądzi pan o akcji z plakatami w podwarszawskich Ząbkach? Kiedy pisałam o tej aferze i było wiadomo, że chodzi o porwanie rodzicielskie, myślałam, że nie tak rozwiązuje się tego typu konflikty. Że to jakiś teatr i potrzebna jest widownia.
Tak, to dobry osąd. Ostentacyjność w różnych jego reakcjach jest bardzo widoczna. W sprawach rozwodowych na porządku dziennym dzieją się różne rzeczy. Rodzice przestają podejmować decyzje, mając na uwadze dobro dziecka, a zaczynają używać ich jako karty przetargowej. Jednak zawsze można się z tego wyłamać, zareagować inaczej, zaprotestować. Mimo wszystko rodzice walczą o dzieci za pomocą dopuszczalnych, legalnych metod.
Tomasz M. tego nie robił. Wybrał partyzancką walkę na własną rękę i odwetowe działania, które nie miały nic wspólnego z dobrem dzieci. Skoro porywał synka kilka razy w ciągu kilku dni... Dziecko trafiło na dobę do domu dziecka, po czym on znów zdecydował się je porwać... To nie świadczy o tym, że próbował je chronić.
A co jeśli okazałoby się, że matka ograniczała ojcu kontakt z dziećmi? Wywoziła je w miejsca i nie informowała go czy dzieci żyją i gdzie są? Czy takie zachowania mogą doprowadzić drugiego rodzica do tej obsesji?
Takie zachowanie mogą nasilać konflikt, mogą pogarszać sytuację, ale tak jak wspomniałem – nic nie usprawiedliwia zachowania Tomasza M. Nawet jeśli pani Justyna ukrywała dzieci przed ojcem, on nie miał prawa odpowiadać porwaniem i zabójstwem!
Poza tym czasami trzeba poczekać na sprawiedliwość. Dajmy na to: rodzice są po rozwodzie i oboje mają prawa rodzicielskie, ale od rozwodu on zaczął pić i zrobił się niebezpieczny. Sąd o tym nie wie. Wie tylko ona. Chce chronić dzieci i nie chce, by on zostawał z nimi sam, bo np. wiadomo, że jeździ po pijaku autem.
Oczywiście, zanim sąd zareaguje, może być za późno, więc ona musi kombinować. Jasne, że lepiej nie ukrywać dzieci w nieznanym odległym miejscu, ale sytuacje bywają różne. Sąd zna ułamek rzeczywistości i w pierwszych chwilach postępowania musi wziąć pod uwagę, że ktoś może kłamać lub nie mówić wszystkiego.
To działa w dwie strony. Np. ojciec jest oskarżony o molestowanie seksualne, na czas postępowania traci kontakt z dziećmi, po czym okazuje się, że oskarżenie było niesłuszne. I tak w kółko.
Porwania rodzicielskie zdarzają się niestety często. Nagrań, jak rodzice wyrywają sobie dziecko, jak jedno napada na drugie, jest masa. Czy tacy ludzie też byliby zdolni do czegoś więcej?
Nie łączmy tego. Choć te nagrania wyglądają przerażająco, bo jest na nich agresja i cierpienie, za każdym z nich stoi inna historia i inne motywy. Fakt, że ktoś jest zdolny wyrwać własne dziecko z rąk drugiego rodzica, nie świadczy o tym, że mógłby mu zrobić krzywdę. Można mieć realne powody, by chcieć porwać własne dziecko.
Motywów Tomasza M. naprawdę doszukiwałbym się w zaburzeniach osobowości. Jestem bardzo wyczulony, jeśli mam do czynienia z człowiekiem, który ma zarzut uporczywego nękania. To jest coś niesamowitego, bo są to osobowości, które umykają jasnym kategoriom. Myślenie impulsywne i obsesyjne, egotyzm – to mieszanka tych cech powoduje, że ma się do czynienia z osobami bardzo niebezpiecznymi, które same nie wiedzą, do czego są zdolne. Nie panują nad tym, bo ich działanie napędzone jest emocjami – złością i frustracją.
Czy ma to znaczenie, że Tomasz M. wybrał akurat syna?
Trudno powiedzieć. Myślę, że w tym wszystkim bardziej chodziło o niego samego, a nie o dziecko. Był przekonany o swej wielkiej i niezwykłej miłości do dziecka. O tym, że nie będzie mógł bez niego żyć. Prawdopodobnie w ten sposób myślał, jednak za tym nie stały takie uczucia, lecz jego emocjonalne egoistyczne potrzeby.
Czy tę obsesyjność można było jakoś zdiagnozować na podstawie zgłoszeń o kolejnych porwaniach rodzicielskich? To mogłoby zapobiec tragedii. Czy można było cokolwiek zrobić z perspektywy psychologa, by zapobiec tej tragedii?
To, jaki jest człowiek, można opisać i zdiagnozować, i to jest najprostsza rzecz. Ale jednocześnie najtrudniejszą rzeczą jest ocenić, do czego dany człowiek jest zdolny. Tu zabrakło decyzji o odebraniu praw rodzicielskich po kolejnych ryzykownych akcjach. Nękania, porwania, wejścia na wieżowiec – tego nie da się bagatelizować. Wtedy Tomasz M. pokazał, że stać go na więcej niż się inni spodziewali.
Na spotkaniu był kurator. Co można było zrobić więcej?
No właśnie... Żaden ekspert nie mógł przewidzieć, że wspomniane incydenty zwiastują tragedię. Ludzkie zachowanie nie jest zdeterminowane wyłącznie osobowością, ale tym, jak dana osobowość reaguje na konkretną sytuację. Może w tej sali zabaw zdarzyło się coś, co pchnęło Tomasza M. by otruć siebie i dziecko? Zapewne to planował, ale czemu zrobił to teraz, a nie wcześniej?
Nikt tego nie wie, nikt nie miał na to wpływu. Trwa szukanie winnego. Ktoś za to zapewne odpowie. Ktoś zostanie ukarany za to, że ten człowiek był nieprzewidywalny. Jeśli tak się stanie, to będzie wielka porażka sprawiedliwości.
Aż tak?
Tak. Potrzebujemy znaleźć winnego, znaleźć prostą odpowiedź "dlaczego" i zrzucić odpowiedzialność na jedną osobę, by znów poczuć się bezpiecznie. Bez tego będziemy musieli przyznać, że żyjemy w zagadkowym świecie wśród niebezpiecznych ludzi. To nie do zniesienia! A niestety jest to jeden z wniosków tej strasznej tragedii. I jeśli ktoś poniesie odpowiedzialność za nieobliczalnego człowieka, to będzie kolejna tragedia.
Może cię zainteresować: Po otruciu dziecka na Bemowie pytają: "Gdzie był kurator?". Sprawdzamy, co mógł zrobić