Nie kłótnie i nie przemoc. To największa "choroba" współczesnych związków

List do redakcji
Samotność to nie tylko problem singli, ale jak się okazuje codzienność "szczęśliwych" małżeństw. To ona potrafi zniszczyć nawet dobrą relację. Do redakcji Mamadu napisała pani Angelika, mama rocznej dziewczynki. W swoim liście zwróciła uwagę na poważny problem matek, o którym rzadko się mówi – przewlekłej samotności.
Fot. Flickr / coloredgrey / CC BY
"Jestem mamą rocznej Julity. Nasza córeczka była planowana i wyczekana. Mimo to bardzo trudno przychodzi mi stwierdzenie, że dzięki niej jestem najszczęśliwszą osobą na świecie – jak to piszą i mówią inne mamy o swoich dzieciach i macierzyństwie. Ale jedno się zgadza – dziecko wywróciło moje życie do góry nogami.

Do ciąży przygotowywałam się 'książkowo'. Czytałam fachowe poradniki, chodziłam do szkoły rodzenia. Uczyłam się oddychać i według porad ekspertów przygotowywałam wyprawkę.

Dzięki temu ani poród, ani pierwsze tygodnie po rozwiązaniu niczym mnie specjalnie nie zaskoczyły. Wszyscy mówili, że początek jest najgorszy, więc kiedy potencjalne 'najgorsze' minęło, czułam zadowolenie. Myślałam – teraz będzie z górki. Bardzo się myliłam.


I to nie dlatego, że zadziało się coś złego. Julitka rozwija się tak, jak powinna. Ja również doszłam do siebie. Jednak tylko fizycznie.

Nikt nie uprzedził mnie ani sama na to nie wpadłam, że urlop macierzyński, ten upragniony, o którym wiele kobiet marzy lub wspomina jako najpiękniejszy czas w życiu, to więzienie. A skazana jestem na samotność.

Mój mąż wychodzi rano do pracy. Wtedy on zaaferowany i w pośpiechu po prostu znika. A ja zostaję sama. Tak, wiem, z dzieckiem. Czasem mam wyrzuty sumienia, że nie potrafię w Julitce dostrzec miłej towarzyszki. Jakieś pół roku temu jeszcze potrafiłam. Dziś czuję, że siedzę za szybą, a dzieckiem po prostu się opiekuję.

Sama jem śniadanie, sama najczęściej jem obiad. Sama robię zakupy, sama ogarniam dom, sama oglądam filmy, gdy mała śpi. Mąż wraca ok. 19. Nie ma go w domu jakieś 12 godzin. Często, gdy wraca, jestem skonana i zasypiam po kąpieli Julitki razem z nią.

Są tygodnie, kiedy widuję męża przez dłużej niż pół godziny w ciągu doby tylko w weekendy. Zdarza się, że nie zamieniam z nikim bliskim słowa twarzą w twarz przez kilka dni z rzędu. Po takim czasie, gdy nadchodzi weekend, trudno mi jest się nagle otworzyć.

Tak naprawdę nie spotykam nikogo. Z nikim nie rozmawiam tak otwarcie i od serca. Ja i mój mąż żyjemy w dwóch różnych światach. On nie rozumie mojego, ja zapomniałam, jak wygląda jego świat. Nie umiem do końca wyjaśnić mu, co czuję. Z boku moje życie wygląda przecież jak sielanka. Ta iluzja szczęścia to rzeczywistość setek mam. Przecież tysiące rodzin funkcjonują w ten sposób. Czy też czują się jak ja?

Czuję, jak się oddalam. Zatraciłam się w tej samotności i nawet kiedy spotykam znajome mamy, czy znajome po prostu potrafię ucinać z nimi jedynie kurtuazyjne gadki. Nie chcę wyjść na sfrustrowaną i narzekającą, a jednak nie mam nic innego do powiedzenia.

By zagłuszyć jakoś swoje osamotnienie, snuję się z Julitką po miejscach publicznych. Raczej nie parkach, raczej galeriach handlowych, ulicach. Jak było lato, chodziłyśmy na odkryty basen miejski. To trochę pomagało.

Ale wiem, że to żadna metoda. Nie wrócę do pracy, bo w firmie na moje miejsce zatrudniono inną osobę. Nie chcą jej zwalniać, dla mnie nie ma tam teraz miejsca. Przede mną dwa lata urlopu wychowawczego i jestem przerażona".