Wysadził 4-latka 17 kilometrów od domu i kazał iść? Teraz tłumaczy: byliśmy w kościele

Katarzyna Grzelak
Na zapłakanego 4-latka błąkającego się w okolicach Kuklic (woj. dolnośląskie) miał natrafić pan Robert. Chłopiec wybiegł na ulicę, wprost przed jego samochód. Jak twierdzi mężczyzna, 4-latek powiedział, że to tata wysadził go daleko od domu, bo chciał go "przestraszyć". Jednak rodzice chłopca podają inną wersję wydarzeń.
Chłopiec miał powiedzieć, że tata zostawił go tak daleko, żeby go "nastraszyć" Fot. pixabay.com/jarmoluk
Cała sytuacja miała miejsce w niedzielę 19 sierpnia, ale dopiero teraz zrobiło się o niej głośno. Wszystko za sprawą tzw. "łowcy pedofilów", Krzysztofa Dymkowskiego, który opisał sprawę na swoim profilu na Facebooku.
Jak wynika z relacji pana Roberta, który znalazł zagubione dziecko, chłopiec wybiegł z pola kukurydzy wprost pod jego samochód. Mężczyzna omal go nie potrącił. Wysiadł z auta i próbował rozmawiać z 4-latkiem, ten jednak reagował jedynie płaczem.

Pan Robert próbował szukać rodziców lub opiekunów chłopca, jednak jego starania nie przyniosły skutku. W pobliżu nikogo nie było, 4-latek był sam.


Na szczęście chłopiec po chwili się uspokoił. Panu Robertowi udało się dowiedzieć, jak się nazywa oraz – jak miał powiedzieć 4-latek – że tata odwiózł mamę do kościoła, a jego zostawił w polu kukurydzy, by go "przestraszyć".

Nie pierwszy raz?
Pan Robert zabrał dziecko na posterunek policji w Kobierzycach, ale chłopiec nie chciał wysiąść z samochodu. Bezradny mężczyzna postanowił zadzwonić do mieszkającego w okolicy znajomego, który na szczęście znał rodzinę chłopca i wskazał ich miejsce zamieszkania.

Kierowca odwiózł więc 4-latka do domu, gdzie spotkał zaskoczonych dziadków chłopca. Jak podaje Polsat News dziadek nie wiedział o zaginięciu wnuka, ale miał dać panu Robertowi do zrozumienia, że to nie pierwsza tego typu sytuacja.

Pan Robert, zaniepokojony całą historią, w poniedziałek zgłosił sprawę na policję. – Trafiło do nas takie zgłoszenie. Chłopiec został porzucony na polu kukurydzy. Wyjaśniamy sprawę – mówi krótko Dariusz Rajski z Komendy Miejskiej we Wrocławiu w rozmowie z WP.pl.

Rodzice: poszliśmy na spacer
Po tym, jak o sprawie zrobiło się głośno, głos zabrali rodzice chłopca. Ich wersja różni się od tej, jaką przedstawił 4-latek i pan Robert. Ojciec tłumaczy, że syn wraz z nimi był na mszy świętej w pobliskim kościele, ale jeszcze w trakcie jej trwania wyszli na spacer.

– Chłopiec był z ojcem i mamą w pobliskim kościele. Ale ponieważ dziecko wierciło się i nie chciało uczestniczyć we mszy, ojciec wyszedł z nim na pobliskie pole kukurydzy. 4-latek chciał się po prostu pobawić. W pewnym momencie chłopiec zniknął, oddalił się od ojca – wyjaśnił Rajski.

Nie wiadomo, czy po zniknięciu chłopca rodzice zgłosili lub próbowali zgłosić jego zaginięcie. Policja będzie badać sprawę, jednak internauci już wydali wyrok. Domagają się aresztu dla ojca za stosowanie tak "bestialskich kar".
Źródło: Polsat News, Wirtualna Polska