
Święta powinny pachnieć lasem, pomarańczami i piernikami, a nie stęchłą piwnicą. Tymczasem wiele rodzin w PRL-u zamiast żywej choinki miało sztuczne drzewko, które przez rok nasiąkało zapachem wilgoci. Dziś z ulgą możemy powiedzieć, że ten zwyczaj na szczęście odszedł do historii.
Święta dawniej śmierdziały piwnicą
Od zawsze jestem zdania, święta mają pachnieć lasem, pomarańczami i mandarynkami oraz piernikami – ta mieszanka kojarzy się z ekscytacją i dziecięcym napięciem, które wiąże się z pewną tajemnicą Bożego Narodzenia. Do dziś moim ulubionym zapachem jest ten, który roznosi się w domu po wniesieniu do niego gwiazdkowego drzewka. Nie zawsze tak jednak było, bo kiedyś święta były głównie kojarzone z zapachem stęchlizny.
Ja sama nie pamiętam tego aż tak dobrze, ale moja mama co roku wspomina o tym z mieszanką niechęci i nostalgii. W PRL-u w naszym domu rodzinnym zamiast żywej, pachnącej choinki, był co roku taki... wiecheć. Inaczej nie potrafię tego nazwać. Kilka gałązek na krzyż, każda jakby już w połowie życia, pozaginana, ni to zielona, ni to szara.
Całość oblepiona anielskimi włosami, bo przecież trzeba było czymś nadrobić brak bombek. Bombki w PRL-u były dobrem luksusowym, więc w moim rodzinnym domu w ruch szły papierowe łańcuchy, gwiazdki z bibuły i te śmieszne ozdoby robione ze słomek, które rozpadały się po jednym sezonie. A rodzice i dziadkowie i tak byli z tego dumni.
Niestety ten cały świąteczny urok zabijał jeden szczegół: zapach. A raczej smród. Sztuczna choinka, która przez cały rok leżała w piwnicy, w pudełku po proszku do prania, pachniała wilgocią, stęchlizną, tą dziwną mieszanką kurzu i czegoś nie do końca określonego.
"Noc igliwia zapach niesie"
Moi rodzice pewnego roku powiedzieli dość. I to było dla mnie jak odkrycie Ameryki, choć miałam wtedy może kilka lat. Stwierdzili, że żywe drzewko to od teraz świąteczny standard. Koniec z plastikowym zielskiem z piwnicy. Koniec z zapachem PRL-u unoszącym się nad wigilijnym stołem niczym duch przeszłości. Ja ten czas pamiętam bardzo słabo na szczęście.
Dużo lepiej pamiętam już te wigilie, kiedy w domu unosił się zapach świeżego bożonarodzeniowego drzewka i wiem, że tak powinny pachnieć święta. Dziś, kiedy ktoś mówi: "Kupmy sztuczną, będzie wygodniej", mam ciarki. Choć wiem, że teraz produkuje się nowoczesne sztuczne drzewka za miliony monet, które są bardziej ekologiczne (bo na kilka, a nawet kilkanaście sezonów), to ja nadal jestem za kupowaniem żywego świerku albo nawet jodły.
Nie dlatego, że jestem jakąś wielką strażniczką świątecznej tradycji. Po prostu wiem, jak pachnie piwnica, i wiem, jak pachnie las – i święta mają być pachnące lasem. Oczywiście słyszę wszystkie argumenty o wygodzie, ekologii, o tym, że igły się sypią, że trzeba podlewać, że po świętach trzeba wynieść i jeszcze nabrudzi się w dosłownie całym bloku.
Jasne, ale nikt mi nie wmówi, że święta mają pachnieć stęchlizną i wilgocią piwnicy albo strychu. Mówię wam, dobrze, że ten zwyczaj odszedł w zapomnienie. Przynajmniej nikt nie wspomina potem wigilii jako dnia, kiedy w salonie pachniało jak w schowku na słoiki.
