Na zdjęciu widać dziewczynkę w sklepie zabawkowym
Jellycat to trend, który niesie się viralem po mediach społecznościowych. To pluszowe zabawki o rozmaitych kształtach. storyblock.com

Swego czasu, kultowe już, Labubu wywoływało szał – zarówno wśród dzieci, jak i dorosłych. Teraz do gry wchodzą Jellycaty. Pluszaki, ale nieco w innej formie. W sieci coraz częściej można usłyszeć, że Jellycat to "nowe Labubu". Różnica polega jednak na tym, że zamiast szaleństwa graniczącego z obsesją, mamy po prostu modowy trend.

REKLAMA

Jellycat wcale nie pojawił się znikąd. Brytyjska marka istnieje od końca lat 90., ale dopiero ostatnie miesiące zrobiły z niej internetową gwiazdę.

Czym są Jellycat?

Na pierwszy rzut oka Jellycaty to po prostu ładne pluszaki – króliczki, misie, koty, pingwiny. Jednak prawdziwy szał kręci się wokół linii Amuseables, czyli pluszowych wersji przedmiotów codziennego użytku. Rogalik z uśmiechem, filiżanka kawy na sztruksowych nóżkach, kula śnieżna, palma w doniczce, a nawet papier toaletowy. Przedmioty te wyglądają trochę jak bohaterowie kreskówki. Do tego możemy wybrać miniwersje np. w formie zawieszek, które można przypiąć do plecaka czy torebki.

Coś więcej niż maskotki

Jellycat bardzo sprawnie wyszedł poza półkę "zabawki dla dzieci". Pluszaki stały się modnym dodatkiem. Można je zobaczyć przypięte do plecaków nastolatków, noszone przy kluczach, telefonach, a nawet trzymane pod pachą jak mała pluszowa kopertówka. Trochę maskotka, trochę biżuteria, trochę element stylówki. W sumie podobnie jak przy Labubu.

Ile to kosztuje?

Jeśli chodzi o ceny, na tym etapie rodzice mogą jeszcze odetchnąć. Podstawowe Jellycaty kosztują zwykle w okolicach 70-150 zł, w zależności od rozmiaru i modelu. To nadal sporo jak za pluszaka, ale w porównaniu z kolekcjonerskimi Labubu, które na rynku wtórnym potrafią osiągać kosmiczne kwoty, wypada to dużo spokojniej.

Oczywiście działa tu ten sam schemat co zawsze – im bardziej limitowany wzór i im szybciej znika z oficjalnych sklepów, tym wyższa cena, także w "drugim obrocie". Na razie jednak nie ma takiego szaleństwa, jakie widzieliśmy przy Labubu.

Większe pole do popisu dla kolekcjonerów

Jellycat zdecydowanie sprzyja tworzeniu bardziej urozmaiconych kolekcji. Przy Labubu liczyła się głównie rzadkość i status. Przy Jellycacie częściej chodzi o "klimat". Jedni zbierają tylko jedzenie (same rogaliki, owoce, kawy), inni wybierają zwierzęta, jeszcze inni trzymają się jednego koloru – na przykład wszystkiego w odcieniach różu czy zieleni.

Czy Jellycat zostanie z nami na dłużej, czy za chwilę zastąpi go coś nowego?

Trudno przewidzieć. Na ten moment wygląda to bardziej na modę niż na kolejny wyścig o limitowane zabawki za tysiące złotych. Może dlatego, że wybór jest dużo większy?

Jedno warto wiedzieć – jeśli twoje dziecko przyjdzie do ciebie niebawem i poprosi o pluszową bagietkę, krewetkę czy wiśnię, oznacza to, że właśnie dotarł do niego trend Jellycat. Bądź na to gotowa – mentalnie i finansowo.