
Już w chwili, gdy dziecko przychodzi na świat, zaczynamy pisać scenariusz jego przyszłych wyborów – także tych dotyczących używek. To od nas zależy, czy alkohol stanie się dla niego czymś normalnym, codziennym, czy też nie. To my musimy też reagować, gdy dostrzegamy pierwsze niepokojące sygnały u dziecka. Kiedy i jak? A także dlaczego tak ważna jest w tym wszystkim "zwykła rozmowa"? Robert Rutkowski, certyfikowany psychoterapeuta uzależnień, wyjaśnia.
W rozmowie z Robertem Rutkowskim padły słowa, które trudno zignorować – o tym, że problem alkoholowy nie zaczyna się w gabinecie terapeuty, ale przy stole, gdy dziecko widzi, jak pijemy. Ekspert tłumaczy, że to właśnie "używanie" (a nie dopiero nadużywanie) jest cichym początkiem dramatu, o którym nie chcemy mówić. Bo zanim pojawi się uzależnienie, utrwala się wzorzec.
Anna Borkowska, mamadu.pl: Rodzice często mówią: "On jest jeszcze za młody na rozmowy o uzależnieniach". Ale czy naprawdę można być za młodym, żeby usłyszeć prawdę o życiu – zwłaszcza taką, która może je kiedyś uratować?
Robert Rutkowski: To pytanie zawiera w sobie pewien termin, który warto najpierw przeanalizować z perspektywy rodzicielstwa, ponieważ mamy bardzo poważny problem lingwistyczny.
Od wielu lat przyglądam się temu zagadnieniu, bo w przestrzeni publicznej bardzo często funkcjonuje termin "uzależnienie". Mamy z nim problem nie tylko merytoryczny, ale też semantyczny i lingwistyczny. Dobrym przykładem pokazującym skalę tego problemu jest to, co wydarzyło się na poziomie instytucjonalnym.
A.B.: Co dokładnie ma Pan na myśli?
R.R.: W Polsce od dekad funkcjonowało ciało o nazwie Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Dwa lata temu przestało istnieć. Nastąpiła całkowita zmiana strukturalna – zlikwidowano PARPA i dokonano także zmiany nazwy innego organu, wcześniej znanego jako Krajowe Biuro do Spraw Przeciwdziałania Narkomanii. Obecnie powstało zaś coś, co nazywa się Krajowe Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom.
Ponieważ działam w tej branży od dawna, dostrzegam wielką grozę tego, co się wydarzyło: otóż nagle nie mówi się o problemach alkoholowych, a jedynie o "przeciwdziałaniu uzależnieniom". To duża różnica w warstwie merytorycznej, ponieważ problemem przestały być wszystkie kwestie związane z alkoholem – uznano za niego wyłącznie samo uzależnienie.
A.B.: Tymczasem groźne jest już samo używanie, a nie dopiero nadużywanie alkoholu.
R.R.: Tak, ale dzieciaki myślą, że dopóki uzależnienia nie ma, to wszystko jest w najlepszym porządku. Mając specjalizację i uprawnienia, w tym tytuł certyfikowanego specjalisty terapii uzależnień i psychoterapii uzależnień, nagłaśniam ten problem: kwestie związane z substancjami zaczynają się nie od momentu uzależnienia, lecz od momentu używania.
Budzi to pewien kulturowy sprzeciw, zwłaszcza na poziomie lingwistycznym. Dlatego proszę, żebyśmy rozmawiali z dziećmi o używaniu, a nie tylko o uzależnieniu. Oczywiście używanie mieści się w szerszym kontekście, ale niestety nawet programy profilaktyczne koncentrują się głównie na uzależnieniach, a nie na problemie używania, który jest przecież dużo powszechniejszy.
Dokładnie, wnikliwie i krok po kroku opisałem to w mojej ostatniej książce – "Alkoiluzja". Nie jest to książka o uzależnieniu i nie jest przeznaczona dla tzw. alkoholików. To publikacja, pokazująca, że żyjemy w pewnej alkoholowej sekcie – konsumujemy alkohol, nierzadko w towarzystwie dzieci, zapominając, że one naśladują nasze zachowania. Dziecko nie zacznie jeszcze dobrze widzieć czy słyszeć, a już wokół siebie ma alkoholowy chaos i "zawianych" rodziców. Z czasem uznaje to za "normalność".
Problem zaczyna się więc naprawdę od zarania. Socjalizujemy dzieci alkoholowo, przygotowując je do konsumpcji alkoholu, a gdy mają 15–18 lat, serwujemy im absurdalne programy profilaktyczne. Tak naprawdę moja książka jest o używaniu alkoholu i dramatycznej sytuacji na świecie – bo to nie jest problem wyłącznie Polski.
A.B.: Statystyki zgonów spowodowanych alkoholem są zatrważające.
R.R.: Tak, niestety. Skupię się tylko na samym alkoholu, który jest legalnym narkotykiem obecnym w środowisku. Trzy miliony ludzi rocznie umiera z jego powodu. To nie jest mała liczba – to wielokrotnie więcej, niż osób ginących na wojnach czy w wypadkach samochodowych.
Pochylamy się nad wojną tu i tam, nad wypadkami samochodowymi, nad wieloma innymi problemami społecznymi. Polska przestrzeń medialna zalewana jest ostatnią falą dramatycznych reportaży o fentanylu, tymczasem w rzeczywistości jesteśmy całkowicie zanurzeni w problemie alkoholu.
Profilaktyka zaczyna się od dnia narodzin dziecka. To moment, w którym rodzic powinien sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chce, żeby jego dziecko eksperymentowało z substancjami narkotycznymi, czy nie. I dawać adekwatny przykład.
A.B.: Skąd rodzic ma wiedzieć, że jego dziecko bierze narkotyki, zanim stanie się to oczywiste? Czy pierwsze sygnały uzależnienia to zawsze zmiana zachowania, coś, co dziecko nosi w oczach, w napięciu, w sposobie, w jaki milczy?
R.R.: No właśnie – ta zmiana zachowania. Kiedy możemy ją zauważyć u naszego dziecka? To jest problem, ponieważ rodzice często nie dostrzegają tych zmian, bo nie mają punktu odniesienia. I tu poruszamy ważną kwestię rodzicielskiej obecności i uważności. Żaden rodzic nie dostrzeże zmiany, jeśli nie ma wglądu w to, co dzieje się z dzieckiem na co dzień. Rodzice zwykle reagują dopiero wtedy, gdy dowiadują się o czymś ze szkoły, albo od byłej dziewczyny syna czy byłego partnera córki – z sympatii do tej osoby. Znam takie historie z gabinetu.
Rodzice są tak zagonieni, tak pochłonięci swoimi życiowymi priorytetami, że dziecko staje się de facto "kulą u nogi", niezauważanym przez wiele, wiele lat. Dlatego profilaktyka zaczyna się od – powtarzam – narodzin, a może nawet wcześniej, gdy dziecko jest dopiero oczekiwane.
Często młodym ojcom, którzy czekają na narodziny dziecka, sugeruję, żeby rozmawiali z brzuchem. Dziecko już wtedy słyszy dźwięki, odbiera napięcie mięśni matki i ten cały przekaz do niego dociera. Jeśli w domu panuje bezpieczna, pozytywna atmosfera, dziecko już wtedy jest otoczone bliskością i czułością. Później wystarczy to kontynuować – być przy dziecku i rozmawiać z nim.
A.B.: Zwykła, codzienna rozmowa może pełnić funkcję profilaktyczną?
R.R.: Tak – choćby o tym, co dzieje się za oknem. Bardzo często rodzice myślą, że profilaktyką uzależnień jest wyłącznie rozmowa o substancjach. I to jest klątwa polskiej profilaktyki – przychodzi ktoś i opowiada dzieciom, jak straszne są narkotyki, i wierzy, że w ten sposób rzekomo je ustrzeże. Nie.
Tymczasem profilaktyka to rozmowa o radości życia. Po to, żeby dziecko, które później dostaje różne oferty od mniej lub bardziej szkodliwych znajomych, widząc tę radość i ekspresję wokół siebie – która jest bardzo urocza – było mniej zainteresowane takimi, kolokwialnie mówiąc, "wygłupami".
A.B.: A co, kiedy już dowiadujemy się, że dziecko coś wzięło? Wiele matek reaguje krzykiem, ojcowie są sparaliżowani. Co jest gorsze dla dziecka – gniew czy milczenie?
R.R.: To jest ex aequo – i jedno, i drugie jest dramatem. To absolutnie rzeczy, które nie powinny mieć miejsca, bo nie trzeba być ekspertem, żeby zrozumieć, że narkotyki pojawiają się z jakiegoś powodu. One naprawdę nie biorą się znikąd. Nawet jeśli dziecko eksperymentuje z substancjami, zwykle po zaspokojeniu swojej ciekawości przestaje to robić – bo i po co miałoby kontynuować, skoro wokół jest tyle innych atrakcji?
Natomiast eksperymenty przechodzą w fazę regularnego używania wtedy, gdy substancje "coś załatwiają", gdy dziecko nagle odkrywa, że dzięki nim jakiś problem się zmniejsza albo nawet rozwiązuje. Tak naprawdę w narkotykach często nie chodzi o samo działanie substancji.
A.B.: A o co?
R.R.: O akceptację grupy rówieśniczej. My nazywamy to presją, ale ująłbym to trochę inaczej. Otóż te dzieci zwykle szukają po prostu tego, czego rodzice im nie dają – wysłuchania i akceptacji.
Jeżeli w domu tej akceptacji nie ma, za to są nakazy, zakazy, rozkazy, represje, to nie powinno dziwić, że dziecko szuka jej gdzie indziej. Bardzo często narkotyki w tych grupach nie są podmiotowe – to my wyolbrzymiamy rolę tych substancji. Tymczasem one pojawiają się tylko przy okazji. Prawda jest taka, że dzieciaki spędzają ze sobą czas, rozmawiają, dobrze się bawią, a substancje są jedynie dodatkiem, nie zaś celem samym w sobie.
A.B.: Co możemy zrobić, by nasze dziecko w momencie pokusy nie pomyślało "boję się rodziców", tylko: "muszę im o tym powiedzieć"? Jak rozmawiać z dzieckiem, które zamyka się, nie ufa, nie chce słuchać – bez wchodzenia w rolę śledczego czy kaznodziei?
R.R.: Dziecko jest jak papierek lakmusowy – audytor naszych relacji. Problemy rzadko pojawiają się znikąd. Często jest już za późno, zanim zauważymy symptomy. Z mojego wieloletniego doświadczenia wynika, że naprawdę warto wtedy zaprosić kogoś z zewnątrz, w ramach interwencji kryzysowej. Nie od razu musi to być terapia rodzinna – bo terapia to przede wszystkim decyzja dobrowolna, podejmowana za zgodą wszystkich stron.
Natomiast rodzice, dostrzegając problem – podkreślam, używam tu świadomie słowa "problem" – bardzo często nie mają legitymacji do rozmowy z dzieckiem. Przez całe jego życie było ignorowane, czuło się niezauważone. Nie zadawano mu nawet prostego pytania: "Jak się czujesz?". Bo to sakramentalne zdanie "Co tam w szkole?" wcale nie jest zaproszeniem do rozmowy.
A.B.: Co w takim pytaniu dziecko słyszy?
R.R.: Że "kompletnie nas nie interesujesz". Dla rodziców liczy się tylko to, jak dziecko radzi sobie w szkole, czy ma sukcesy, czy nie. A może warto byłoby zapytać: "Jak ci w tej szkole? Jak się czujesz?".
Ostatnio byłem na zebraniu rodziców – mam taki fajny rozstrzał wiekowy: jeden syn ma trzydzieści pięć lat i już sam jest ojcem, a drugi – Rafał – osiem. To dla mnie fenomenalne doświadczenie. Rafał generalnie dobrze się uczy, ale podczas zebrania nauczycielka powiedziała, że zauważyła niepokojącą zmianę – Rafał zaczął być "niegrzeczny". Dokładnie tego określenia użyła. Wyznałem później żonie, że musiałem się bardzo powstrzymywać, żeby nie okazać radości. Bo nie chciałem wykrzyknąć: nareszcie! Otóż dzięki komentarzowi nauczycielki dowiedziałem się, że moje dziecko jest normalne, prawidłowo się rozwija i potrafi pokazać swoje emocje.
A.B.: Więc to nie dzieci "źle się zachowują", tylko dorośli wciąż nie potrafią przyjąć dziecięcych emocji bez kwalifikowania ich jako nieposłuszeństwa?
R.R.: Owszem, problem leży po stronie dorosłych. I to nie tylko niewykształconych rodziców, ale również zatwardziałej kadry nauczycielskiej, która nie rozumie, że dziecko nie tylko ma prawo – ono wręcz musi okazywać emocje. A my, dorośli, rzeczywiście najczęściej odbieramy takie zachowanie jako bycie "niegrzecznym".
A kiedy dziecko jest niegrzeczne? Wtedy, kiedy nie pasuje nam, dorosłym, bo zakłóca naszą przestrzeń. Dzieci mają pełne prawo do okazywania swoich emocji. Bardzo często powołuję się przy tym na to, co pisał niestety nieżyjący już Jesper Juul, w wielu swoich książkach o towarzyszeniu dzieciom i o tym, co nazywamy wychowaniem. Według niego dziecko ma prawo do okazywania tego, co dla nas dorosłych jest często nieznośne.
Tak więc "niegrzeczne dziecko" często jest po prostu dzieckiem, które jeszcze ma nadzieję. Bo jeśli, jak pisze Juul, przestaje być niegrzeczne, oznacza to, że straciło nadzieję na zmianę.
A.B.: Jak być dziś blisko dziecka w świecie tak pełnym pokus i łatwych ucieczek?
R.R.: Wyznaję taką zasadę: sam bądź zmianą, którą chcesz dostrzec w swoim świecie. Zacznij więc od siebie samego. W praktyce oznacza to, że nie ma opcji, aby nieszczęśliwi rodzice wychowali szczęśliwe dzieci.
Dzieci, obserwując zabieganych, sfrustrowanych, bardzo często życiowo "popękanych" rodziców, nie będą stabilne emocjonalnie. Dlatego najpierw zacznijmy od siebie. Jeśli czujemy, że coś nas trapi, boli czy niepokoi, rozmawiajmy o tym z naszymi dziećmi. Mówmy im o tym, co co się w nas dzieje. Dzieci są wspaniałymi obserwatorami, zauważą każdy nasz niepokój, każde nasze napięcie.
A.B.: Czy to znaczy, że mamy rozmawiać z dzieckiem o wszystkim?
R.R.: Nie jestem zwolennikiem mówienia dziecku absolutnie o wszystkim, ale pewne rzeczy należy mu absolutnie wytłumaczyć. Powiedzieć na przykład: "Słuchaj, wiesz co, gorzej się czuję, bo mam problem w pracy. Gorzej się czuję, bo coś mnie martwi". Chodzi o to, żeby dziecko rozumiało, że nie ono jest przyczyną smutku czy płaczu rodzica.
Złotą zasadą jest rozmawiać ze swoimi dziećmi nie tylko wtedy, gdy wszystko jest dobrze, i nie tylko wtedy, gdy z dzieckiem dzieje się coś niepokojącego, ale również wtedy, gdy to nam jest źle.
A.B.: A czy jest coś, co potrzebował Pan usłyszeć od swoich rodziców, a czego nie usłyszał nigdy? Coś, co mogłoby zmienić bieg wydarzeń, a czego niestety zabrakło? Proszę wybaczyć, jeśli jest to zbyt osobiste pytanie.
R.R.: Nie unikam żadnych pytań, gdyż już jakieś piętnaście lat temu dokładnie opisałem moją historię w książce "Oswoić narkomana". Przepracowałem to też podczas kilku własnych terapii. Po prostu wtedy nie rozumiałem, co się dzieje. A jeśli dziecko nie wie, co się dzieje, zaczyna odczuwać lęk. Ja nie wiedziałem, dlaczego mama płacze. Nie rozumiałem, dlaczego ojciec krzyczy. Byłem kompletnie pogubiony. Dziecko, które nie rozumie, co dzieje się wokół niego, traci poczucie bezpieczeństwa.
W gabinecie często słucham historii dorosłych ludzi. – czterdziesto-, pięćdziesięciolatków, którzy wspominają, że siedzieli w swoim pokoju z uchem przy drzwiach i płakali z przerażenia. Ten wrzask, krzyk zza ściany brali tak bardzo do siebie, że wierzyli, iż to oni są przyczyną.
A.B.: Co doradziłby Pan rodzicom, którzy nie mogą się dogadać i obawiają się, że ich kłótnie źle wpłyną na dziecko?
R.R.: Jeżeli nawet się pokłócicie, drodzy rodzice, tłumaczcie swoim dzieciom, że doszło do konfliktu. To, że rodzice się kłócą, jest normalnym elementem życia rodzinnego. Nawet jeśli była awantura, padły brzydkie słowa, rodzice muszą pokazać swoim dzieciom, że potrafią się pogodzić. Bo to uczy również dzieci, że po kłótni może znów zaświecić piękne słońce.
A jeśli rodzice nie chcą się pogodzić, trzeba dziecku to wytłumaczyć – powiedzieć, że konflikt jest poważny, że pracujemy nad tym i że to nie dotyczy jego samego. Dzieciom trzeba wszystko wyjaśniać. Mnie tego w mojej rodzinie zabrakło – rozmowy ze mną, tłumaczenia, dlaczego w domu bywało brzydko.
