
Sytuacja z metra poruszyła internet – 5-letnia dziewczynka zrobiła awanturę, a pasażerka opisała to w emocjonalnym poście. Dyskusja pod wpisem pokazała, jak różnie dorośli postrzegają dziecięce emocje. Czy histeria w metrze to brak wychowania, czy zwykłe zmęczenie po całym dniu?
Słowa 5-latki przepełnione pretensją
Jako matka dwójki dzieci wielokrotnie byłam w sytuacji, kiedy moje dzieci chciały coś wymusić płaczem czy krzykiem. Daleko mi do bycia konsekwentną, jeśli chodzi o zakupy, ale staram się zawsze trzymać jakichś zasad. Tłumaczę, że nie zawsze możemy pozwolić sobie na kolejną zabawkę czy tonę słodkości, które moje dzieci chciałyby wynieść z dyskontu podczas zakupów.
Podobnie z sytuacjami, kiedy np. trzeba odstać swoje w długiej kolejce na poczcie czy u lekarza, a kilkulatek się niecierpliwi. Zawsze, kiedy u dziecka biorą górę emocje, dorosły odpowiedzialny opiekun powinien zadbać o to, by kilkulatek przede wszystkim poczuł się zaopiekowany. Zdarza się, że najpierw trzeba pozwolić dziecku na płacz i krzyk, bo to elementy wyrażania emocji jak każde inne.
To one właśnie w społeczeństwie potrafią wzbudzić najwięcej uczuć i skrajnych reakcji. Ostatnio natknęłam się na wpis na Threads użytkowniczki o nicku wlodarskaa__, która napisała:
Pod jej postem rozpoczęła się dyskusja o tym, że rodzice czasami zupełnie nie reagują na potrzeby dziecka (bo uciszenie jej to nie jest próba zaopiekowania się jej emocjami). Przez to otoczenie też zaczyna odbierać takie zachowania jak np. brak wychowania. Niektórzy w takich chwilach mówią o źle rozumianym bezstresowym wychowaniu, lekceważeniu zachowania dziecka, które nie współpracuje.
Dzieci mają prawo do przeżywania emocji
Ktoś ze starszego pokolenia być może powiedziałby, że dziewczynka jest rozpieszczona, płaczliwa, że jest niegrzeczna. Prawda jednak jest taka, że mówimy o dość małym dziecku. Ok. 5-letnie dzieci jeszcze nie zawsze umieją panować nad swoimi emocjami (przecież my dorośli również czasami mamy z tym problem!). Do tego sytuacja miała miejsce późnym popołudniem – można więc zakładać, że może mama i córka wracały z przedszkola.
Dziecko miało prawo być zmęczone, przebodźcowane, a w takiej sytuacji naprawdę nietrudno o wybuch z powodu natłoku emocji. W tej sytuacji trochę zawiodła mama, która nie zadbała o samopoczucie dziecka. Jestem zdania, że zwykła rozmowa, pochylenie się nad córką i reakcja na jej przepełnione pretensją słowa, mogłyby sprawić, że dziecko uspokoiłoby się. Kiedy nikt go nie zauważał, ono jeszcze bardziej o tę uwagę zabiegało.
Zdarza się, że dorośli – zarówno rodzice, jak i przypadkowi obserwatorzy – skupiają się bardziej na formie zachowania dziecka niż na jego przyczynie. Tymczasem za histerią, tupaniem czy krzykiem bardzo często stoi zwykła potrzeba: odpoczynku, poczucia bezpieczeństwa, zauważenia. Dzieci nie mają jeszcze rozwiniętych narzędzi, by komunikować emocje w sposób "społecznie akceptowalny", więc to, co z zewnątrz wygląda jak wymuszanie, może być w rzeczywistości wołaniem o pomoc.
Nie chodzi o to, by zawsze ustępować i spełniać każde żądanie dziecka. Chodzi o to, by reagować mądrze i z empatią – by dziecko wiedziało, że nawet w złości czy smutku jest dla nas ważne. Czasem wystarczy powiedzieć: "Widzę, że jesteś zmęczona. Rozumiem, że chcesz usiąść. Jeszcze tylko dwa przystanki, zaraz wysiadamy". Dziecko, które czuje się zrozumiane, łatwiej się wycisza, bo wie, że ktoś dorosły zauważa to, że jemu po prostu jest trudno.
W przestrzeni publicznej często zapominamy, że dzieci mają prawo do emocji – tak samo jak dorośli. Zamiast oceniać rodziców czy maluchy, może warto pomyśleć, że każdy z nas był kiedyś tym małym człowiekiem, który po długim dniu po prostu nie miał już siły. Odrobina empatii, cierpliwości i zrozumienia potrafi zdziałać więcej niż najgłośniejszy komentarz z boku.
