
Rodzice nie mają dziś łatwo – w przestrzeni publicznej coraz częściej spotykają się z niechęcią, a nawet otwartym hejtem. Wystarczy płaczące dziecko w sklepie czy głośniejsze zachowanie w restauracji, by pojawiły się krytyczne spojrzenia i komentarze. Skąd bierze się ten społeczny dystans wobec rodzin z dziećmi i czy zawsze jest on bezpodstawny? Okazuje się, że rodzice nie zawsze są całkiem niewinni...
Rodzice nie są społecznie lubiani
W przestrzeni publicznej od jakiegoś czasu można zauważyć dość negatywny stosunek do rodziców i dzieci. Pojawiają się sytuacje, w których opiekunowie wraz z małymi dziećmi są traktowani źle, odczuwają hejt albo wykluczenie.
Nie jest to opinia wyssana z palca – sama jako matka wielokrotnie spotkałam się z krzywymi spojrzeniami oraz nieprzychylnymi komentarzami, kiedy dziecko płakało w sklepie, było głośno w restauracji czy zachowywało się w miejscu publicznym w sposób odbiegający od przyjętych norm społecznych. Z drugiej strony takie stanowisko w stosunku do rodziców ma pewne podstawy.
Zwykle wynika z tego, że niektórzy po prostu wcześniej mieli przykre doświadczenia z udziałem rodziców, którzy byli roszczeniowi, nieżyczliwi i traktowali osoby w swoim otoczeniu z góry. Rodzice dziś mają dostęp do wiedzy o tym, jak wychować dzieci na pewnych siebie, samodzielnych i odpowiedzialnych dorosłych, a zupełnie z niej nie korzystają albo korzystają z niej na opak.
Nie pokazują też dzieciom swoim przykładem, jak być życzliwym, przyjaznym i kulturalnym. Zamiast tego pozwalają im dosłownie na wszystko – stąd opinia o krzywdzącym "bezstresowym wychowaniu", które w takim kontekście jest rozumiane nieprawidłowo. Nie chodzi w nim bowiem o to, by nie stawiać dziecku żadnych granic i pozwalać mu wchodzić sobie na głowę.
Dziecko straszyło gołębie, matka oburzyła się, że ktoś reaguje
Ostatnio przeczytałam pewien wpis na Threads, który idealnie pasuje do tej refleksji. Użytkowniczka o nicku susanne.history napisała: "Nielubienie dzieci w przestrzeni publicznej wchodzi na wyższy level. Dziś oburzenie, że dziecko przestraszyło gołębie nad stawem z kaczkami. I oburz na mnie, że nie reaguje. Świecie, dokąd zmierzasz".
W komentarzach dosłownie zawrzało. Z jednej strony matka czuje się szykanowana i ma prawo się tak czuć. Z drugiej jednak strony to ona właśnie przyzwala swojemu dziecko na przemoc wobec zwierząt. Maluch może nie wiedzieć, że straszenie ptaków nie jest dobrym zachowaniem. W takiej sytuacji rola rodzica jest taka, by zwrócić uwagę, porozmawiać z dzieckiem, poprosić je o zmianę zachowania.
Jeśli nie reagujemy, to cicho przyzwalamy na negatywne zachowania i stąd już prosta droga do tego, by dziecko nie wiedziało, jaka jest granica między dobrem i złem. Na to właśnie zwróciły kobiecie uwagę osoby komentujące wpis. Możemy w ich wypowiedziach przeczytać, że to nie hejt na rodziców, a zwracanie uwagi na to, by wychowywać dzieci w szacunku do żywych istot, w tym zwierząt.
Ten przykład dobrze pokazuje, jak bardzo potrzebna jest dziś równowaga – zarówno w ocenianiu rodziców, jak i w samym rodzicielstwie. Z jednej strony powinniśmy okazywać więcej empatii dorosłym, którzy próbują ogarnąć codzienność z małym dzieckiem w przestrzeni publicznej.
Z drugiej – rodzice muszą mieć świadomość swojej odpowiedzialności za to, jak ich dzieci funkcjonują wśród innych. Wychowanie bez przemocy i z szacunkiem do potrzeb dziecka nie oznacza braku granic, lecz umiejętność ich stawiania z czułością i konsekwencją. Bo tylko wtedy, gdy nauczymy dzieci empatii, kultury i uważności na innych – także one będą mogły liczyć na wyrozumiałość świata, w którym dorastają.
