
Wyjście z dzieckiem do restauracji potrafi być dla rodziców większym wyzwaniem niż niedzielny obiad u teściowej. Społeczeństwo coraz częściej patrzy krzywo na maluchy przy stoliku, a rodzice zmagają się z niechęcią otoczenia i ograniczonym dziecięcym menu. Z drugiej strony: czy to restauracje są winne, że dzieci jedzą tylko rosół i nuggetsy?
Dzieci w restauracji to kłopot
Wyjście do restauracji z dzieckiem to dla wielu rodziców ogromny stres. Żyjemy w czasach, w których rodziny są coraz mniej tolerowane w przestrzeni publicznej.
Trzeba też zaznaczyć, że dziś społeczeństwo jest wyjątkowo przewrażliwione i wiele osób nie rozumie, że małe dziecko, żeby nauczyć się życia w społeczeństwie, to musi go po prostu doświadczać. Także będąc w restauracji, gdzie zdarza się, że płacze, zachowuje się głośno albo brudzi.
Jeśli chodzi o restauracje, to jest też jeszcze jedna kwestia, która dla wielu rodziców okazuje się problematyczna, a mianowicie dziecięce menu. Zwykle knajpy mają krótki wykaz dań przeznaczonych typowo dla dzieci i na liście są propozycje, które sprawdzają się w przypadku maluchów.
To dania lżej przyprawione, które są często też mniejszymi porcjami. Znajdziemy tam najczęściej rosół, pomidorową, jakiś makaron, nuggetsy z frytkami czy pierogi z mięsem.
Wiecie, takie dania, które w przypadku malucha albo niejadka najczęściej się sprawdzają. Ostatnio jednak w portalu Threads pewna mama napisała coś, przez co na to dziecięce menu spojrzałam z innej perspektywy.
"Sorry, ale restauracyjne menu dla dzieci polegające na rosole/pomidorowej, nuggetsach i jakimś naleśniku na słodko, to jakaś imitacja menu. Postuluję wprowadzenie dla dzieci pomniejszonych porcji (przynajmniej części) 'dorosłych' dań!" – napisała użytkowniczka o nicku aniawoo.
Z jednej strony świetnie ją rozumiem, bo gdyby to menu było bardziej zróżnicowane, być może mniej byłoby dzieci z wybiórczością pokarmową, którym od małego rodzice wmawiają, że "rosołek to najlepsza zupka", więc one nie chcą jeść nic innego.
Klasyczne menu to dla wielu rodziców ratunek
Może gdyby maluchy miały w karcie dania podobne do tych dla dorosłych, ale np. w mniejszej porcji, chętniej próbowałyby nowych rzeczy? Może różnorodność sprawiłaby, że wybiórczość pokarmowa nie byłaby aż tak szerokim zjawiskiem"? To wszystko to jednak tylko "gdybanie".
Prawda jest taka, że menu z "bezpiecznymi" daniami to dla wielu rodziców ratunek. Gdy wiedzą, że ich dziecko je tylko kilka rzeczy na krzyż, opcja rosołu czy frytek i nuggetsów, jest dla nich wybawieniem.
Jeśli ktoś chce dziecku zamówić coś innego, zawsze może skorzystać z "dorosłego" menu. Jeśli porcja będzie dla malucha za duża, rodzic może przecież po nim dokończyć posiłek.
Restauracjom nie opłaca się w menu dziecięcym podawać tych samych potraw, co w tym dla dorosłych, bo koszt produkcji takiego dania w pomniejszonej wersji przekracza często koszty zarobku (food cost).
Trzeba też dodać, że wiadomo, że warto uczyć dzieci, że nie trzeba się ograniczać do kilku klasyków, ale jak napisał z przekąsem jeden z internautów: "Już widzę jak dziecko je steka z jelenia w sosie truflowym".
To nie powinien być zarzut do restauracji, że proponują rodzicom klasyczne dania, które większość dzieci je ze smakiem. Rodzice często jako klienci ich po prostu potrzebują. Mają prawo zamówić coś dziecku nie tylko z karty dla maluchów, jeśli chcą je uczyć różnorodności w posiłkach.
Dlatego może, zamiast narzekać na menu dla dzieci, warto podejść do tego z większym zrozumieniem – zarówno wobec restauratorów, jak i wobec samych rodziców. Jedni i drudzy próbują po prostu znaleźć złoty środek między wygodą, ekonomią a realiami dziecięcych gustów.
W końcu to właśnie takie chwile uczą najmłodszych, jak wygląda wspólne spędzanie czasu w przestrzeni publicznej, a dorosłym przypominają, że rodzicielstwo i normalne życie to nie muszą być dwa oddzielne światy.
