
Przeczytałam historię, która nie tylko mnie rozczuliła, ale i mocno zainspirowała. Pewna mama – Lyndsey Stamper – postanowiła przez 30 dni robić coś wspólnego ze swoimi nastoletnimi synami, nawet jeśli ci na początku byli tym średnio zachwyceni. Efekt? Śmiech, bliskość, viral na TikToku i przypomnienie, że bycie rodzicem nie kończy się, gdy dzieci przestają chcieć się przytulać.
"Czy chcą, czy nie – codziennie robimy coś razem"
Tę historię poznałam dzięki portalowi Scary Mommy. Potem na TikToku znalazłam Lyndsey Stamper, która publikowała tam filmiki z rodzinnego wyzwania: przez 30 dni codziennie robi coś wspólnie z synami – nastolatkami. Brzmi niewinnie? Może. Ale dla każdego, kto ma w domu dorastające dziecko, to wręcz akt odwagi i wytrwałości.
Na 6. dzień wyzwania mama zapowiedziała: "Dziś robimy taniec z TikToka. Barbie trend. Nieważne, że się krzywią – robimy".
I zrobili. Było niezręcznie, było śmiesznie, ale najważniejsze – byli w tym razem. I to razem w wersji: śmiech, potknięcia, próby, wygłupy i autentyczna bliskość, której często w relacji z nastolatkiem tak bardzo brakuje.
Obserwuję ten sam trend, który opisuje portal Scary Mommy: dziecko rośnie, robi swoje, a rodzice zostają na zewnątrz tej "dorosłej strefy". Mniej rozmów, mniej przytulania, więcej "zaraz" i "daj spokój". Łatwo wtedy się wycofać. Wielu rodziców myśli: Dobra, nie będę się narzucać.
Ale Lyndsey pokazuje, że można inaczej. Zamiast czekać, aż dziecko zechce, ona proponuje. A czasem wręcz wymusza – z humorem, czułością i dystansem do siebie.
I wiecie co? To nie jest przemoc emocjonalna. To jest próba utrzymania kontaktu – mimo że to trudniejsze niż wtedy, gdy dzieci miały po 5 lat i same się przytulały do nogi.
Przymus z miłości? Czasem warto
W komentarzach pod filmem pojawiło się mnóstwo podobnych historii:
"Moja terapeutka zasugerowała codzienne przymusowe przytulanie jednego z moich dzieci. Pierwszego dnia narzekała bez przerwy. Po tygodniu wykorzystała ten czas, żeby opowiedzieć mi o swoim dniu i podzielić się" – podzieliła się jedna z użytkowniczek.
Inna osoba dodała: "Moi rodzice zmuszali nas do różnych czynności i aktywności, co było irytujące, ale zdałam sobie sprawę, jak bardzo miałam szczęście, że starali się, abyśmy mieli dobre relacje".
"Moi chłopcy mają 29 i 30 lat. Przewracali oczami, kiedy kazałam im robić ze mną szalone rzeczy w okresie dojrzewania, ALE… Zgadnijcie, co teraz pamiętają i z czego się śmieją. To wspaniałe! Twórzcie takie wspomnienia!" – napisała kolejna z mam.
To pokazuje jedno: nawet jeśli dziś dziecko się buntuje i przewraca oczami, za kilka lat będzie pamiętało, że ktoś chciał być blisko. Nawet wtedy, gdy ono samo nie umiało tego pokazać.
Co ja z tego wynoszę jako matka?
Nie mam jeszcze 30-dniowego planu. Ale po przeczytaniu tej historii poczułam, że warto. Warto nie czekać, aż "będzie dobry moment". Warto zapraszać, inicjować, proponować – nawet jeśli spotyka mnie tylko przewracanie oczami.
Bo więź nie buduje się sama. I nie da się jej "odnowić" raz na rok przy rodzinnym obiedzie. To są drobiazgi: wspólny taniec, gra, spacer, śmieszne zdjęcie, aromatyczna herbata wieczorem.
Czasem trzeba zaryzykować bycie lekko żenującym rodzicem – żeby potem być tym, którego dziecko pamięta.
I właśnie dlatego historia Lyndsey Stamper tak mnie poruszyła – bo przypomniała mi, że to ja mogę być tą stroną, która robi pierwszy krok. Nawet jeśli osoba po drugiej stronie na razie stoi z założonymi rękami.
Spróbuję. Choćby przez 7 dni. Choćby z ewentualnym fochem w pakiecie. Bo może właśnie z tego powstanie coś, co zapamiętamy oboje. Polecam to także wam.
Źródło: scarymommy.com
