
Ten problem dotyka wielu młodych ludzi, ale rzadko staje się tematem rozmów. Dorośli często tego nie zauważają, młodzi nie potrafią o tym mówić. A przecież skutki mogą zostawić ślad na całe życie.
Plaga, która nie zostawia siniaków. Ale boli
Zamiast ze sobą rozmawiać – piszą. Zamiast patrzeć sobie w oczy – wpatrują się w ekrany. I choć nikt nikogo nie uderzył, nie obraził, nie podniósł głosu, to i tak czuję, że coś bardzo ważnego nam umyka. A może już dawno to straciliśmy?
Nie przesadzę, jeśli powiem, że ten problem widzę na każdym kroku. W autobusie – grupa nastolatków, która teoretycznie "jest razem", ale każde patrzy w swój telefon. Żadnych rozmów, żadnego śmiechu, cisza przerywana tylko stukaniem palców po ekranie.
W restauracjach – siedzą przy jednym stoliku, zamawiają coś do jedzenia, ale potem każdy zatapia się w swoim świecie online. Nawet nie próbują ze sobą rozmawiać. Najwięcej takich scen widzę w galeriach handlowych. Grupki młodych ludzi siedzą na ławkach, blisko siebie, ale zamiast rozmawiać, wymieniają wiadomości... na Messengerze. Siedząc obok!
Ucieczka w ekran zamiast kontaktu z człowiekiem
Mam znajomych, którzy mają dzieci w wieku 12–17 lat i opowiadają mi o tym samym. Ich dzieci mają "pełno znajomych", ale... właściwie rzadko kiedy się z nimi spotykają. Siedzą w domu i "gadają" – przez telefon, przez czat, przez wiadomości głosowe. Wystarczy, że jedno z dzieci zaproponuje wspólne spotkanie – już się słyszy: "Eee, nie chce mi się, pogadamy na Snapie".
To jest smutne. Bo jeśli ktoś od dziecka uczy się rozwiązywać konflikty przez wiadomości, to jak ma się potem odnaleźć w dorosłym świecie, gdzie trzeba spojrzeć komuś w oczy, przyznać się do błędu, powiedzieć "przepraszam"?
Zamiast "przykro mi" – emotka ze smutną buźką. Zamiast "cieszę się, że ci się udało" – kciuk w górę. Komunikacja emocjonalna staje się skrótem, znaczkiem, ikoną. Nie trzeba już nic wyjaśniać, nic tłumaczyć. Tylko że przez to wszystko coraz mniej czujemy. A może czujemy, tylko nie potrafimy tego nazwać i przekazać?
