Klasa lekcyjna.
Uczniowie się coraz słabiej rozwijają przez brak prac domowych. fot. Reporters / GYS/REPORTER/EastNews
Reklama.

Dzieci bez prac domowych cofają się w rozwoju

Od kiedy w polskich szkołach zrezygnowano z obowiązkowych prac domowych, coraz więcej nauczycieli publicznie sygnalizuje niepokojące zmiany w funkcjonowaniu uczniów. Nauczyciele biją na alarm. W sieci, zwłaszcza w mediach społecznościowych, przybywa głosów, że dzieciom brakuje nie tylko samodzielności, ale też podstawowych umiejętności, które jeszcze niedawno były standardem na wczesnym etapie edukacji.

Jeden z nauczycieli, prowadzący profil na portalu Threads pod nickiem pan_od_muzy, opublikował niedawno nagranie, w którym otwarcie ocenia to, jak w ciągu ostatniego roku zmieniło się nauczanie i rozwój uczniów. Opowiada w nim o dzieciach chodzących do klas 1–3, które mają poważne trudności z podstawowymi umiejętnościami.

"Słabo piszą, jeszcze gorzej czytają, a najgorzej liczą" – zauważa pedagog. I podkreśla, że to widać gołym okiem jak na przestrzeni jednego roku dzieci po prostu stoją w miejscu albo się cofają. Bo nie ćwiczą. Bo nie mają obowiązków w domu. Bo nikt im nie przypomina, że żeby się czegoś nauczyć, trzeba do tego wracać, nie tylko w szkole. Uczniowie nie mają podstawowych umiejętności, które powinni ćwiczyć w szkole, większość nie rozumie prostych poleceń i ma problemy z koncentracją.

W tej samej wypowiedzi nauczyciel porównuje polską szkołę do brytyjskiej. Zauważa, że zmierzamy w tym kierunku – tylko że to wcale nie jest kierunek dobry. Jak zauważa, w Anglii dzieci uczą się wielu rzeczy później, z dużym opóźnieniem. Są mniej samodzielne, mniej chłonne. W Polsce też zaczyna się to dziać. I to dla nauczyciela przerażające, bo uważa, że za parę lat te dzieci będą musiały odnaleźć się w liceum, na studiach, w pracy – i one po prostu nie będą umiały tego zrobić. Już teraz nie potrafią.

Będą leczyły nas roboty

Nie tylko nauczyciele edukacji wczesnoszkolnej zauważają problem. Nauczyciel muzyki w tym samym wątku dodaje, że w tym roku tendencja spadkowa jest wyjątkowo widoczna. Zauważa, że dzieci nie rozumieją prostych poleceń i nie potrafią się skupić. Ma wrażenie, że musi powtarzać każdą instrukcję po pięć razy. To nie jest kwestia złego zachowania – to kwestia zaburzonej koncentracji, bo dzisiejsi uczniowie są przebodźcowani. Mają za dużo ekranów, za mało ciszy, za mało skupienia.

Słowa, które mówi pedagog w nagraniu, powinny być sygnałem ostrzegawczym. Bo szkoła to nie tylko miejsce zdobywania wiedzy – to przestrzeń, w której uczymy się systematyczności, odpowiedzialności, wytrwałości. Bez tego dzieci nie są w stanie się rozwijać. Nie chodzi o "katowanie" zadaniami domowymi. Chodzi o utrwalanie tego, czego dziecko uczy się w klasie. O powrót do rytuałów i zwyczajów związanych z czasem po szkole.

W zakończeniu swojego nagrania nauczyciel mówi coś, co u wielu wywołało ciarki: "Boję się, kto nas będzie kiedyś leczył. Mam nadzieję, że roboty. Bo jak tak dalej pójdzie, to może być kiepsko w funduszu zdrowia". To gorzka refleksja. Ale może właśnie takie słowa są nam dzisiaj potrzebne, żeby coś się zmieniło i żeby rodzice zaczęli po szkole systematycznie ćwiczyć z dziećmi. Skoro nauczyciele nie umieją nauczyć czegoś, być może to my jako opiekunowie powinniśmy o to zadbać.

Czytaj także: