
Jestem nauczycielką wczesnoszkolną z wieloletnim stażem. Pracuję z dziećmi z klas 1–3 i kocham swoją pracę, ale coraz częściej czuję, że moja granica wytrzymałości jest niebezpiecznie blisko. Bo choć wkładam w tę pracę serce, energię i mnóstwo własnego czasu, to mam wrażenie, że w oczach wielu rodziców jestem tylko usługodawcą do zadań specjalnych.
Nie jestem nianią moich uczniów
Kilka tygodni temu organizowałam dla mojej klasy wycieczkę do kina. Wszystko dopięte na ostatni guzik – zgody, bilety, transport, lista dzieci. Wiedzą państwo, ile to zajmuje czasu po godzinach? Ale robiłam to z przyjemnością, bo wiem, jak dzieci czekają na takie wyjścia.
Wieczorem, dzień przed wycieczką – godzina 22:13 – dostaję SMS-a od mamy jednego z uczniów. Treść? "Pani Kasiu, mój młodszy synek się rozchorował i niestety nie dam rady jutro wyjść z domu. Czy mogłaby pani rano podejść po Kacpra i zabrać go na zbiórkę? Mieszkamy przecież niedaleko, to tylko 5 minut".
Musiałam przeczytać ten SMS kilka razy. Bo nie mieści mi się w głowie, że ktoś serio wpadł na pomysł, żeby obarczyć nauczyciela odpowiedzialnością za doprowadzenie dziecka na wycieczkę. Nie dlatego, że nie lubię tego chłopca – wręcz przeciwnie, to świetny uczeń. Ale dlatego, że jestem jego nauczycielką, a nie szoferem czy pomocą domową. Albo nianią.
Kiedyś coś takiego byłoby nie do pomyślenia. Dziś takie prośby pojawiają się coraz częściej – z góry zakładające, że "pani sobie poradzi", "pani i tak idzie do szkoły", "to przecież nic takiego". A potem, kiedy człowiek odmówi, bo ma swoje obowiązki i życie, pojawiają się pretensje: że brak empatii, że nieżyczliwa, że "ona chyba nie lubi mojego dziecka".
Mam dość pretensji i oczekiwań
Jestem zmęczona. Zmęczona ocenianiem, wytykaniem, pretensjami. Zmęczona tym, że z jednej strony oczekuje się od nas cudów, a z drugiej odbiera się nam prawo do bycia tylko (i aż!) nauczycielem. Nie opiekunką, nie psychologiem, nie kierowcą, nie mediatorem rodzinnym, nie organizatorem czasu wolnego. Po prostu nauczycielem.
Wiem, że nie wszyscy rodzice są tacy – wielu nas wspiera, szanuje i rozumie. Ale wystarczy kilka takich sytuacji, jak ta z SMS-em po 22:00, by człowiek zaczął się zastanawiać, czy naprawdę jeszcze chce to wszystko dźwigać.
Proszę – zanim następnym razem ktoś napisze do nauczyciela z „dziwną prośbą”, niech pomyśli: czy naprawdę bym to samo zaproponował komukolwiek innemu w jego sytuacji? Bo my też mamy swoje granice. I prawo do odpoczynku. Nawet wieczorem, przed wycieczką do kina.