nauczycielka z uczennicami na korytarzu szkolnym
Rodzice oczekują, że nauczyciele będą strażnikami i ochroniarzami. fot. 123rf.com
Reklama.

Chyba czas wylać z siebie frustrację. Jestem nauczycielką historii w szkole podstawowej, uczę klasy 4–8. Czasem trudno lubić tę pracę. Zwłaszcza gdy po raz kolejny dostaję wiadomość od rodzica, który oczekuje, że będę nie tylko nauczycielką, ale też ochroniarzem, dozorcą i może jeszcze strażnikiem więziennym.

Kilka dni temu napisała do mnie na Librusie mama ucznia. Jej syn wrócił do domu z siniakiem na ramieniu – został podobno popchnięty na korytarzu przez starszego kolegę podczas przerwy. Wiadomość, którą dostałam, była pełna troski – i to rozumiem. Sama jestem matką. Ale ostatnie zdanie mnie powaliło: "Proszę bardziej uważać na dzieci podczas przerw. To nie może się powtarzać".

Jestem nauczycielką, a nie pracownikiem ochrony

Poważnie? Jestem nauczycielką historii, nie pracownikiem ochrony w centrum handlowym. Na przerwach mam dyżury na korytarzu, tak jak inni nauczyciele, i robimy, co w naszej mocy, by zapewnić dzieciom bezpieczeństwo. Ale nie mamy oczu dookoła głowy. Na jednym korytarzu jest kilkadziesiąt dzieci. Niektóre biegają, niektóre się wygłupiają, niektóre rozwiązują konflikty na sposób, którego – oczywiście – nie pochwalamy. Ale nie da się tego całkowicie wyeliminować.

Czasami mam wrażenie, że oczekiwania wobec nas są kompletnie oderwane od rzeczywistości. Mamy uczyć, wychowywać, rozładowywać konflikty, zauważać pierwsze symptomy problemów psychicznych, a teraz jeszcze... pilnować każdego ucznia co do centymetra na korytarzu. Może dajcie nam jeszcze pałki policyjne i kajdanki?

Nie bagatelizuję bólu dziecka ani nie lekceważę obaw mamy. Ale jeśli rodzice oczekują, że szkoła będzie całkowicie bezpieczną bańką, w której nic się nigdy nie wydarzy – to niestety muszę ich rozczarować. Dzieci to nie roboty. A szkoła to nie więzienie, tylko miejsce, gdzie młodzi ludzie uczą się też relacji – czasem niestety także przez błędy.

Zamiast więc przerzucać odpowiedzialność na nauczyciela, który akurat nie miał dyżuru na tym korytarzu i dowiedział się o całym zdarzeniu po fakcie – może warto porozmawiać z dzieckiem, zapytać, co się stało, i wspólnie szukać rozwiązania? Bo jeśli mam być wszystkowidzącą strażniczką przerw, to naprawdę – potrzebuję więcej niż czerwonego długopisu i kredy.

Z poważaniem (choć już trochę z rezygnacją),

Nauczycielka historii z podstawówki

Napisz do nas: mamadu@natemat.pl
Czytaj także: