
Zwykłe pytanie, jakich codziennie zadaję dziesiątki
"Weszłam do klasy jak zawsze – uśmiech, kilka słów na rozgrzewkę. To była ósma rano, więc wszyscy byli jeszcze trochę zaspani. Poprzedniego dnia zadałam uczniom proste, krótkie ćwiczenie z języka polskiego. Nic wielkiego, wystarczyło poświęcić na to kwadrans. Kiedy wszyscy usiedli, zwróciłam się do jednego z uczniów z pierwszej ławki – Kuby, czy odrobił zadanie domowe. Uczeń przeciętny, zazwyczaj spokojny. Zapytałam zwyczajnie:
'Kuba, masz pracę domową?'.
I wtedy to się stało. Nie doczekałam się klasycznego: 'nie zrobiłem, przepraszam', albo 'zapomniałem zeszytu'.
'A co pani zrobi, jak nie mam?' – odparł Kuba.
Powiedział to z pełną powagą, patrząc mi prosto w oczy. Ani krzty żalu, skruchy, żadnej próby wytłumaczenia. Tylko bezczelność.
W klasie zapadła cisza. Dosłownie. Nikt się nie śmiał. Nikt nie szeptał. Nawet ci, co zwykle podśmiewają się z takich sytuacji – milczeli. Czułam, jak temperatura w pomieszczeniu rośnie.
Gdzie się podział szacunek?
Przez chwilę miałam ochotę zareagować impulsywnie. Podnieść głos. Powiedzieć coś dosadnego. Ale wzięłam głęboki oddech. Popatrzyłam na niego spokojnie i odparłam:
'Nic nie muszę robić, Kuba. Ale ty właśnie zrobiłeś coś, co będzie miało swoje konsekwencje'.
I wróciłam do prowadzenia lekcji. Ale w głowie wciąż mi dudniło. Bo to już nie chodziło o brak pracy domowej. To chodziło o postawę. O to, że młody człowiek poczuł się na tyle pewnie, by potraktować mnie jak przeciwnika. Jak kogoś, z kim można się licytować. Z kim można pograć. Próbować go ośmieszyć.
Zaczęłam się zastanawiać: kto pozwolił mu myśleć, że taka odpowiedź jest w porządku? Czy to kwestia wychowania wyniesionego z domu? Społecznych wzorców? A może szkoła po prostu przestała już być miejscem, w którym nauczyciel ma jakikolwiek autorytet?
Ale przecież my też jesteśmy ludźmi. I mamy prawo oczekiwać szacunku. Nie adoracji. Nie pokłonów. Ale zwykłego, ludzkiego szacunku".
(Imiona bohaterów zostały zmienione).