
I to był dla mnie moment, w którym ominęłam jakiś rok terapii, zastąpił mi wszystko. Kasę, dobrobyt, medytacje, podróże, wszystko. W tym zdaniu był dla mnie cały sens tego, co robię i kim jestem dla niej od siedmiu lat.
Te słowa, wypowiedziane przez nią spontanicznie, były dla mnie uziemieniem najpiękniejszym. Niedawno rozmawiałam z kimś o poczuciu sensu. Jeżeli można go dotknąć w jakiś sposób, to był właśnie dla mnie tamten moment.
Być może tak intensywne miało to dla mnie znaczenie, że dla mnie tym właśnie jest bycie matką. Stabilnością, poczuciem osadzenia w jakichś ramach, bezpieczeństwem, ostoją, domem. Więcej: porządkiem, zasadami, granicami, ale z czułością matczyną w tle. Krzątaniem się po domu, cichym odbijaniem się stóp, dźwiękiem wyjmowanej filiżanki.
Obecność
Kiedy jako mała dziewczynka budziłam się o świcie, a moja mama już nie spała i słyszałam jej krzątaninę, czułam, jakby otulał mnie kokon spokoju i bezpieczeństwa: oto ona tam jest i czuwa. Mogę spać dalej spokojnie, ona o wszystko zadba.
Ten, kto tego rodzaju matczynej obecności doświadczył, na pewno wie, o jakim uczuciu mówię.
I teraz kiedy moja córka mówi coś takiego, mam poczucie, że to jest właśnie o tym. To zresztą nie pierwszy raz, kiedy daje mi takie sygnały. Generalnie nie lubi, kiedy wychodzę, wyjeżdżam. Chociaż kocha swojego ojca nad życie i on zaspokaja całą paletę jej innych potrzeb – przygody, wyzwań, sportu – to moja obecność jest dla niej fundamentalna. Jest dla niej czymś absolutnie stałym w życiu, czego nie wolno dotykać, nie wolno przestawiać.
I taką figurą właśnie chciałam dla niej być. I chociaż wiem, że to będzie ulegać przemianom, tak jak zmieniać się będzie nasza relacja i przede wszystkim jej potrzeby psychiczne, będzie odkrywać swoją niezależność w odłączeniu ode mnie. Jestem jednak pewna, że to połączenie teraz, pozwoli jej na spokojną eksplorację życia. Będzie dla niej odbiciem do świata, ale też takim rodzajem przystani: jeżeli nurty jej życia będą zbyt rwące, będzie wiedziała, do kogo zawrócić.
Sens
I w tym dla mnie jest cały sens macierzyństwa. Właśnie w tym. Nie ma znaczenia tak naprawdę, większego, jakie jej przygotowuję posiłki, na ile bajek pozwalam, albo czy podaję jej probiotyki. To, co ma znaczenie, to moja czuła obecność, moje czuwanie nad nią, moje przewodnictwo. Opieka, tak, oczywiście, jakby to jest wpisane w to bycie "przy" dziecku. Reagowanie na jej potrzeby od zawsze, od pierwszych minut, kiedy pojawiła się na świecie. I obecność, obecność, obecność.
I słuchajcie, w ogóle mnie nie rusza taki głos, który na pewno się w wielu z was pojawi: jakie to stereotypowe, jakie to wrzucające gdzieś kobietę znowu w rolę gospodyni, fartuch, i w ogóle uwięzienie w domu.
Nie rusza mnie to, ponieważ to nie jest mój scenariusz. Napisałam własny, zgodny ze mną. On nie musi być wasz. W moim nie ma fartucha, choć mam jeden piękny, lniany, ale jakoś nie mogę go wyjąć z szafy. Ja po prostu rzadko gotuję, nie jest to moją pasją. Za to dużo piszę, czytam piękną prozę i słucham dużo muzyki. Tańczę z córką w salonie aż do utraty tchu, pracuję znowu od czterech lat, tylko pracuję tak, by nie stracić zbyt wiele czasu na to, co naprawdę ma znaczenie.
Mam partnera, który jest moim wielkim wsparciem, który jest najlepszym mężczyzną na świecie. Nigdy nie odmawia, nigdy nie krzywdzi, jest dostępny fizycznie i emocjonalnie. On robi zakupy, pracuje, zapewnia nam dobrostan finansowy. A w weekendy zabiera Maryśkę na cały dzień do zoo i na trening, żebym ja mogła odpocząć kilka godzin w ciszy.
Wszystko opiera się na naszych marzeniach, wizjach, decyzjach. Można odnaleźć sens w słowach dziecka, w codziennej rutynie, jeżeli od początku wiemy, dokąd zmierzamy.
Bardzo wam tego życzę.