
Szkolny wybór, który dzieli rodziców
Jestem mamą ucznia pierwszej klasy szkoły podstawowej. Moje dziecko chodzi do rejonowej podstawówki, a ja wciąż nie wiem, czy podjęłam dobrą decyzję. W zeszłym roku miałam ogromny dylemat – gdzie posłać dziecko do szkoły. Z jednej strony publiczna, darmowa placówka, do której chodzą dzieci z okolicy i można do niej bez problemu dojść pieszo, z drugiej prywatne szkoły, które obiecują lepszą edukację, nowoczesne metody i mniejsze klasy, zajęcia na świeżym powietrzu i nauka technologii.
Nie ukrywam – kusiło mnie to. Chciałam dla mojego dziecka jak najlepiej. Chciałam, żeby miało możliwość rozwijania się w przyjaznym środowisku, bez przeładowanych klas, w miejscu, gdzie nauczyciele mają czas, by dostrzec każdego ucznia. Byłam zachwycona tym, jak niektóre influencerki na Instagramie pokazywały swoje dzieciaki w leśnych szkołach czy takich, które stawiają na indywidualne talenty. Ale kiedy zaczęłam analizować koszty, zrobiło mi się po prostu smutno.
Razem z mężem pracujemy, nie narzekamy na brak pieniędzy. Ale mamy też opłaty za mieszkanie, kredyt hipoteczny, bieżące wydatki. Nie jesteśmy w stanie ot tak wydać kilku tysięcy miesięcznie na szkołę. A przy więcej niż jednym dziecku? To jest po prostu poza naszym zasięgiem, a za 2 lata drugie dziecko też idzie do szkoły. Wychodzi więc na to, że prywatna edukacja staje się luksusem dla wybranych. Wielkomiejska elita coraz bardziej odrywa się od reszty społeczeństwa. To sprawia, że czuję się, jakbym była w czymś gorsza – bo nie stać mnie na prywatną szkołę, bo moje dziecko nie będzie uczyć się w alternatywnym systemie, bo nie zapewnię mu tego, co mogą dać inni rodzice.
Coraz bardziej widać różnice między dziećmi
Najbardziej boli mnie to, że te różnice będą się tylko pogłębiać. Dzieci z prywatnych szkół mają lepszy start, lepsze warunki, bardziej nowoczesne podejście do edukacji. Moje dziecko musi sobie radzić w publicznym systemie, który – nie ma co się oszukiwać – często jest przestarzały, a nauczyciele są przeciążeni. To nie znaczy, że w publicznych szkołach nie ma świetnych pedagogów, bo są. Ale mają związane ręce, a klasy po 30 osób nie pomagają w indywidualnym podejściu.
Wiem, że nie jestem jedyną mamą, która tak się czuje. Coraz więcej znajomych wybiera prywatne szkoły dla swoich dzieci. A ci, którzy zostają w publicznych placówkach, często mają wrażenie, że przegrywają. Że ich dzieci już na starcie mają gorzej.
Może przesadzam. Może powinnam się cieszyć, że moje dziecko ma po prostu szkołę blisko domu, że ma kolegów, że jakoś sobie radzi. Ale gdzieś tam w środku wciąż mnie to gryzie. Chciałabym, żeby każdy miał równe szanse. A mam coraz większe wrażenie, że podział na "prywatnych" i "publicznych" robi się coraz bardziej widoczny i coraz bardziej bolesny.