Odwiedziliśmy restaurację w pobliskiej okolicy, która uchodzi za "rodzinną". Kącik dla dzieci, luźna atmosfera, bez tego takiego eleganckiego nadęcia. Dwie uliczki dalej jest restauracja typowo biznesowa. Nigdy nie spotkałam w niej malucha. Wytwornie, na poziomie i nawet menu dla dzieci nie mają.
Ludzie, co z wami?
Przyznaję, w restauracji było gwarno i głośno. Dzieci bawiły się w rogu sali, przybiegały do rodziców, niektóre płakały. Było dość tłoczno, jak to w weekend. Kątem oka zobaczyłam, że młoda para zajmuje stolik tuż za moimi plecami. Po kilku minutach usłyszałam słowa, które wbiły mnie w ziemię.
Mężczyzna powiedział: – Chciałbym, żeby dzieci w ogóle nie miały wstępu do takich miejsc. Nie są pępkiem świata, mogą jeść w domu. Przeszkadzają, a rodzice w ogóle nie reagują.
Jego partnerka zgodziła się z nim, dodając, że dzieci są zbyt hałaśliwe i psują atmosferę.
Nie chciałam tego słuchać, ale mówili tak głośno i dosadnie, że nie miałam innego wyjścia. Poczułam się trochę zdezorientowana. Z jednej strony rozumiem, że hałas w restauracji może przeszkadzać, zwłaszcza jeśli ktoś szuka chwili spokoju. Z drugiej jednak wiem, jak to jest być rodzicem i z czym wiąże się wizyta z maluchami w restauracji.
Dzieci mają równe prawa
Dzieci są częścią społeczeństwa, a miejsca publiczne są dla wszystkich, nie tylko dla dorosłych.
Nie ma wątpliwości, że maluchy są głośne, mniej przewidywalne i czasem "trudniejsze do opanowania" chociażby w takich miejscach jak restauracja. Ale to trochę taka część ich naturalnego rozwoju.
Wiem, że ta żywiołowość i mnóstwo emocji, dla osób z zewnątrz może być męcząca. Ale może, zamiast wykluczać dzieci z przestrzeni publicznych i domagać się ich zamknięcia w domu, warto pomyśleć o rozwiązaniach, które pozwolą wszystkim czuć się komfortowo? Restauracje typowo dla dorosłych wydają się dobrym wyborem.
I tak sobie myślę, że może, zamiast tak ostro krytykować, warto okazać młodszym trochę więcej zrozumienia?