Kontrowersyjny szatniowy zwyczaj
"Przedszkolna szatnia to nie tylko miejsce, gdzie dzieci zmieniają buty i zakładają kurtki. To także przestrzeń, w której widać różnice w podejściu do wychowania. Każdy rodzic ma swój sposób na opiekę nad dzieckiem, ale czasem to, co dla jednych jest oznaką troski, dla innych może być wręcz szkodliwe. Przekonałam się o tym na własnej skórze, gdy moje dziecko – do tej pory samodzielne i zaradne – nagle zaczęło zachowywać się zupełnie inaczej.
Samodzielność? Po co, skoro mama zrobi wszystko
Mój syn Marcin ma cztery lata i od początku byłam dumna z jego samodzielności. Szybko nauczył się jeść, korzystać z toalety, ubierać się – nawet jeśli zajmowało mu to trochę czasu, dawał radę. Nie był dzieckiem, które trzeba było nieustannie prowadzić za rękę. Wręcz przeciwnie – radził sobie świetnie, a ja chwaliłam go za to i cieszyłam się, że będzie miał łatwiejszy start w przedszkolu.
Ale po kilku miesiącach coś zaczęło się zmieniać. Nagle przestał chcieć sam się ubierać. Stał i czekał, aż założę mu buty. Przy jedzeniu zaczął się wygłupiać, jakby zapomniał, jak trzyma się widelec. A najbardziej irytujące było to, że kiedy próbowałam go zachęcić do samodzielności, robił minę, jakbym wymagała od niego rzeczy absolutnie niemożliwych.
Najpierw pomyślałam, że to jakiś etap rozwoju, może zmęczenie. Ale wtedy zaczęłam się dokładniej przyglądać temu, co dzieje się w przedszkolnej szatni. Tam wszystko stało się jasne. Mój syn nie stał się nagle leniwy – on po prostu zobaczył, że można inaczej. Patrzył, jak inne dzieci siedzą i czekają, aż mama lub tata powoli, z wielką troską, założą im skarpetki, buty, kurtki. Niektóre nawet nie ruszały palcem, a rodzice, zamiast zachęcać je do wysiłku, cierpliwie wszystko robili za nie.
Co więcej, dzieci, które były najbardziej nieporadne, dostawały najwięcej uwagi. Były pocieszane, przytulane, zachęcane. A te, które ubrały się same? Stały w kącie i czekały, aż wszyscy będą gotowi. Mój syn najwyraźniej zauważył, że samodzielność mu się 'nie opłaca' – lepiej udawać, że nie potrafi, bo wtedy dostanie więcej zainteresowania.
Gdzie kończy się troska, a zaczyna wyręczanie?
Zaczęłam się zastanawiać – czy naprawdę tak wygląda troska o dziecko? Czy ciągłe wyręczanie to miłość? Przecież można być czułym, wspierającym rodzicem, a jednocześnie pozwalać dziecku na samodzielność. Można poświęcać mu czas, ale nie w sposób, który uczy je, że nie musi nawet próbować nic robić samo.
Zauważyłam, że problem dotyczy nie tylko szatni. Podobnie jest przy stole – dzieci, które nie chcą jeść same, są karmione. Te, które grymaszą, dostają uwagę i namowy. A te, które po prostu jedzą, są jakby 'niewidzialne'.
Nie twierdzę, że rodzice robią to celowo. Być może chcą oszczędzić dzieciom stresu, być może po prostu im się spieszy i szybciej jest zrobić coś za malucha. Ale w ten sposób uczą je, że nie warto się starać, bo i tak ktoś to zrobi za nie".
(Imiona bohaterów zostały zmienione).