"Mój 23-letni syn znalazł genialny sposób na oszczędzanie. Nie wyprowadzać się z domu. Tak dobrze czytacie, trzyma się mojej spódnicy, jak pisklaczek gniazda" – czytam i czuję, że list ma potencjał.
Po co wydawać kasę?
"Przy obiedzie usiadł naprzeciwko mnie i oznajmił spokojnie, jakby mówił o pogodzie: 'Mamo, zanim skończę 30 lat, nigdzie się nie ruszam. Po co mam płacić za wynajem, skoro mogę mieszkać tutaj?'. Wzruszył ramionami, jakby to była najbardziej oczywista decyzja świata i sięgnął po kolejną porcję ziemniaków.
A ja się prawie zadławiłam. Nie zrozumcie mnie źle. Kocham mojego syna. Jest mądry, odpowiedzialny, w tym roku kończy studia, pracuje dorywczo. Ale wieczorem, kiedy znowu mijam jego buty w przedpokoju, zaczynam się zastanawiać – czy tak to miało wyglądać? Czy naprawdę doszliśmy do momentu, w którym dzieci nie wyprowadzają się z domu, bo im się to po prostu nie opłaca?
Kiedy ja byłam w jego wieku, ludzie robili wszystko, żeby jak najszybciej stanąć na własnych nogach. Mieszkania były tańsze, pensje starczały na więcej, ale chodziło też o coś innego – o poczucie niezależności. O ten pierwszy, trochę straszny moment, kiedy wchodzisz do swojego mieszkania, w lodówce masz tylko jogurt i keczup, ale za to czujesz się dorosły.
A teraz? Teraz mamy pokolenie Z – sprytne, pragmatyczne i cholernie oszczędne. Ono patrzy na ceny mieszkań, na rosnące koszty życia i dochodzi do prostego wniosku: po co się męczyć, skoro można zostać?
I ja to rozumiem. Naprawdę. Tylko że ja nie mogę spać po nocach. Boję się, że jeśli mój syn nie poczuje na własnej skórze, co to znaczy być na swoim, to nigdy się nie odważy. Ale co mam zrobić? Wystawić mu walizki za drzwi i powiedzieć: 'Radź sobie'? Nie potrafię.
Więc na razie patrzę, jak spokojnie planuje swoją finansową przyszłość. I czekam. Może któregoś dnia sam poczuje, że chce czegoś więcej.
Pozdrawiam, Mama, która tęskni za pustym gniazdem, ale nie umie go opróżnić".