Żanetę czasami spotykam w osiedlowym sklepiku. Poznałyśmy się kilka lat temu na placu zabaw i kiedy mamy okazję, zamieniamy ze sobą kilka zdań. Tym razem było ich kilkadziesiąt, bo Żaneta miała mi do opowiedzenia ważną historię.
Jestem nianią (a nie służbą)
– Kiedy zaczynałam pracę jako niania, miałam nadzieję, że będę mogła opiekować się dziećmi i spędzać z nimi czas. Wydawało mi się, że to będzie prosta, choć odpowiedzialna praca. Szybko jednak zrozumiałam, że w oczach niektórych rodziców opiekunka to nie tylko osoba do zajmowania się dziećmi, ale też tani pracownik domowy, którego można bez wahania obciążyć obowiązkami, o których nigdy nie było mowa na rozmowie kwalifikacyjnej.
Na początku wszystko wygląda pięknie. "Szukamy opiekunki do naszej księżniczki/naszego księcia", "Nasza mała to prawdziwy skarb, nie sprawia żadnych trudności" – takimi słowami rodzice mnie przyciągnęli. Myślałam, że oto trafiłam na idealną rodzinę, która wie, czym jest profesjonalna opieka nad dziećmi. I faktycznie – opieka nad "księżniczką" czy "księciem" to była przyjemność. Do momentu, gdy zaczęły się dodatkowe prośby.
"Pani Żaneto, a może by pani sprzątnęła w domu? Dzieci bawią się w piaskownicy przed domem, a my zaraz wychodzimy. To przecież szybciutko pani zrobi, prawda?" – pytają rodzice, jakby mnie wynajęli do czyszczenia całego mieszkania. A potem nie mogą się nadziwić, że spojrzałam na nich jak na UFO. "Ale to tylko odkurzanie i mopowanie, nie będzie pani miała nic przeciwko, prawda?".
I zawsze sobie wtedy myślę: "Oczywiście, że mam. Bo ja tu nie jestem od sprzątania, tylko od opieki nad dziećmi".
Słuchaj, to nie koniec! "A jak pani będzie w sklepie kupować małej soczek, to może zrobi pani zakupy, bo już lodówka pusta?". No to już jest naprawdę szczyt. "Jest pani przecież tam w okolicy, to po co się fatygować drugi raz?" – mówią, jakby to była moja codzienna rola. Nie mam pojęcia, w którym momencie praca niani stała się połączeniem opieki nad dziećmi i roli osobistego asystenta domowego. Może powinnam wziąć jeszcze kamizelkę roboczą i zestaw do odkurzania, bo to chyba jedyne, czego mi brakuje!
Współczuję im czasem, bo chyba nie rozumieją, czym naprawdę jest profesjonalna opieka. Kiedy próbuję grzecznie wyjaśnić, że nie mam czasu na dodatkowe obowiązki, słyszę: "Ale to tylko drobiazg, pani Żaneto. Dzieci są już w łóżkach, to zajmie pani chwilkę". A ja się zastanawiam – co dalej? Następny krok to pewnie prasowanie koszul męża i wyprowadzanie psa. A może jeszcze ugotować obiad na weekend?
To wszystko mnie po prostu wkurza. Traktują mnie jak tanią służbę, która nie tylko zajmuje się dziećmi, ale ma również "zająć się wszystkim innym", co im jest nie po drodze – tak mi mniej więcej powiedziała.
I kiedy próbowałam ją pocieszyć, uśmiechnęła się delikatnie i dodała – To się chyba szybko nie zmieni – i pobiegła dalej.