logo
Nauczyciel uderzył w czuły punkt. Rodzice nie zostawili na nim suchej nitki. fot. Michal Zebrowski/East News
Reklama.

Zebranie, które zmieniło wszystko

"Zebranie klasowe mojego 12-letniego syna, Bruna, zapowiadało się jak każde inne – omawianie ocen, spraw organizacyjnych, może jakieś uwagi dotyczące zachowania. Nikt z nas nie spodziewał się, że wyjdziemy z niego z wypiekami na twarzy, wzburzeni i pełni emocji. A wszystko przez jedno zdanie wychowawcy, które padło w zupełnie niespodziewanym momencie.

Wszystko zaczęło się spokojnie. Wychowawca, pan Marek, zaczął zebranie od formalności – podziękował za pomoc przy organizacji szkolnej wycieczki, przypomniał o terminach konkursów i zapowiedział spotkanie z psychologiem dla chętnych uczniów. Wszyscy siedzieliśmy, kiwając głowami, zerkając na zegarki, czekając, aż przejdziemy do najważniejszego – ocen i zachowania.

I wtedy się zaczęło. Pan Marek zaczął wyliczać problemy w klasie – brak szacunku do nauczycieli, rosnące konflikty między uczniami, wagary, wulgarność. Na to akurat byliśmy przygotowani, bo nie od dziś wiadomo, że dzieciaki potrafią dać w kość. Ale nikt nie spodziewał się tego, co wydarzyło się chwilę później.

"Szkoła nie jest od naprawiania waszych błędów"

W pewnym momencie wychowawca zamilkł, jakby ważył słowa, a potem powiedział jedno zdanie:

'Szkoła nie jest od naprawiania waszych błędów' – powiedział.

Po tych słowach zapanowała cisza. Rodzice patrzyli po sobie, jakby nie dowierzali, że właśnie to usłyszeli. Ktoś chrząknął, ktoś inny poruszył się nerwowo na krześle. W końcu jedna z mam, wyraźnie poirytowana, odezwała się pierwsza:

'Co pan chce przez to powiedzieć? Że to my jesteśmy winni?'.

Pan Marek spojrzał na nią i odpowiedział spokojnie, ale stanowczo:

'Tak. Dokładnie to chcę powiedzieć. To, co dzieje się w tej klasie, nie jest wyłącznie problemem szkoły. To problem wychowania, które dzieci wynoszą z domu. My możemy uczyć, pomagać, wspierać, ale nie możemy wychowywać za was' – powiedział.

No i wtedy się zaczęło. Rodzice dosłownie się zagotowali.

'Czy pan sugeruje, że źle wychowujemy dzieci?', 'Szkoła powinna uczyć, a nie zrzucać odpowiedzialność na rodziców!', 'To wasza praca, żeby zapanować nad klasą!' – padły różne głosy.

Ale pan Marek się nie poddawał.

'Szkoła jest miejscem nauki, nie domem poprawczym. Jeśli dziecko nie szanuje nauczycieli, nie słucha poleceń, wyzywa kolegów – to nie jest kwestia tego, że my czegoś nie uczymy, tylko tego, że pewne podstawowe zasady powinny zostać przekazane w domu. A tego często brakuje' – stwierdził.

Niektórych te słowa rozwścieczyły, inni spuścili głowy, jakby przyznając mu rację. Z jednej strony – faktycznie, szkoła nie powinna być miejscem, gdzie nauczyciele muszą uczyć dzieci podstawowych zasad życia, które powinny znać już od małego. Ale z drugiej – czy naprawdę cała odpowiedzialność spada tylko na rodziców?

Zebranie ostatecznie nie rozwiązało żadnego problemu. Rodzice wyszli z niego wkurzeni, a ja zostałam z mnóstwem myśli w głowie".

(Imiona bohaterów zostały zmienione).

Chcesz ze mną porozmawiać? Napisz do mnie na maila: anna.borkowska@mamadu.pl
Czytaj także: