"Szczęśliwa matka, szczęśliwe…". Całe pokolenie powtarza zdanie, którego nie rozumie
Czym jest dla państwa szczęście? Jak je definiujecie? Sama zadaję sobie to pytanie wciąż na nowo i nie zawsze odpowiedź jest dla mnie taka sama.
Reklama.
Czym jest dla państwa szczęście? Jak je definiujecie? Sama zadaję sobie to pytanie wciąż na nowo i nie zawsze odpowiedź jest dla mnie taka sama.
Niektórzy mówią, że szczęście przejawia się w tańcu, w śpiewie, w muzyce. Mówią, że szczęście to uśmiech, głośny śmiech. Szczęściem nazywają sukces, laudację, docenienie. Ja dodałabym jeszcze, że szczęście to uczucie ciepła w każdej komórce nerwowej naszego czującego ciała.
Każdy z nas próbuje go doświadczyć, większość z nas nie wie, czego szuka.
Kiedy zostajemy rodzicami, mówimy o odpowiedzialności, uszczęśliwianiu tego małego człowieka w naszych ramionach, o szczęściu i wzruszeniu, kiedy mogliśmy go pierwszy raz zobaczyć. To wszystko prawda, dla wielu z nas. Z czasem życie jednak w swoim charakterze podłoży coś niewygodnego pod nasze nogi. Nieszczęście i emocje mu bliskie znajdą drogę również do naszych dzieci.
Tego po prostu nie da się uniknąć.
Anastazja Bernad, jedna z moich absolutnie ulubionych twórczyń w przestrzeni rodzicielskiej w Polsce, trenerka świadomego rodzicielstwa, powiedziała ostatnio parę zdań o szczęściu matczynym i dziecięcym.
I słuchając jej, spijam każde słowo z jej ust i nie mogę bardziej się z nimi zgodzić.
Zatracamy się, jako rodzice, szczególnie my, kobiety, jako matki, w uporczywych staraniach uszczęśliwienia naszego dziecka. Bierzemy udział w jakimś indywidualnie ustanowionym plebiscycie, wyścigu. Wszystko to z miłości, a jednak trudno powiedzieć kiedy dokładnie: zaczynamy się dusić.
Nasze starania nie zawsze są widziane, nie zawsze są docenianie. Oto okazuje się bowiem, że nikt inny nie bierze udziału w tym konkursie "na najlepszą matkę", jak to ujęła Anastazja. Jesteśmy na nim tylko my, i na scenie, i na widowni. Oczekujemy laudacji, której prawdopodobnie nie otrzymamy, ponieważ nikt inny nie widzi nas w światłach reflektorów. Każdy zajęty jest graniem własnej sztuki, utrzymaniem głowy nad powierzchnią.
Partner nie będzie oklaskiwał każdego naszego wyboru, wręcz przeciwnie. Postanowi się odezwać w momencie, w którym będzie miał odmienne zdanie albo gorszy dzień.
Dziecko nie będzie codziennie stawać przed nami i opiewać nas jako matek, wręcz przeciwnie. Jesteśmy jego katalizatorem wszystkiego, co się przydarza. Jeżeli jego zasoby radzenia sobie z emocjami zostaną wyczerpane w ciągu dnia, w placówce, wróci do nas i zaleje je fala frustracji.
A my wciąż na tej cholernej scenie, z rosnącymi oczekiwania widzenia nas, nagrody. I gdzie w tym szczęście?
Nie da się opierać swojego własnego szczęścia, w tym poczucia wartości, pewności siebie, miłości do siebie, na dawaniu. Nie da się, co udowodniły życiorysy milionów kobiet przed nami. Szczęście to również samostanowienie o sobie, to niezależność. To ten moment, kiedy czujesz, że trzymasz stery, że cokolwiek się wydarzy, ty jesteś tutaj dla siebie i masz wpływ na swoje życie.
Staramy się być dla naszych dzieci. I to jest fantastyczne. Jeżeli jednak zapomnimy w tym rajdzie o tym, żeby być dla siebie, nasze córki zapamiętają głównie nasze zmęczone, sfrustrowane oczy. Jesteśmy swoimi jedynymi wiernymi widzami i odtwórczyniami głównych ról w naszym życiu. Nie zapominajmy o tym, by móc to uczucie przekazać naszym dzieciom.