Mówi się, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem. I choć z natury jestem dość rozgadana, to po historii, którą opowiedziała mi znajoma nauczycielka, jednoznacznie stwierdzę, że czasami lepiej ugryźć się w język i zamilknąć. Ciekawa jestem, jak skomentujecie to zajście.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Niektórzy twierdzą, że polski system edukacji pozostawia wiele do życzenia. Inni z kolei nie mają mu niczego do zarzucenia. Jednak o tym, co można było zmienić w polskim szkolnictwie, teraz dyskutować nie będziemy, a poruszymy inną kwestię. Szacunku do nauczyciela.
Moje kochane dziecko
Wielu rodziców stawia swoje dzieci na piedestale. Chucha na nie i dmucha, otacza miłością i troską. Nie zwraca uwagi na błędy, niedociągnięcia, a niekiedy i niewłaściwe zachowanie. Jednak czy w tym, że chcą dla nich jak najlepiej, jest coś złego? Mogłoby się wydawać, że nie. Że tak właśnie powinien zachowywać się opiekuńczy rodzic. Jednak kiedy jesteśmy przyćmieni tą rodzicielską miłością, naszej uwadze mogą umknąć ważne rzeczy i kluczowe kwestie.
Po rozmowie z Olą, moją znajomą, która jest nauczycielką matematyki w podstawówce, upewniłam się, że mam rację.
Ty wiesz, co on powiedział?
Już od dawna byłyśmy umówione na spotkanie, ale wciąż przekładałyśmy jego termin. A to choroba dzieci, a to wyjazd, zebranie w pracy, no ciągle coś. W końcu nasze babskie plotki doszły do skutku. Nie obyło się oczywiście bez czekoladowego ciasta i zimowej herbaty z miodem i goździkami.
Ola opowiadała o pracy, współczesnym pokoleniu uczniów i o.... rodzicach. A dokładniej o jednym tatusiu, który się trochę odpalił i przekroczył możliwe granice.
Taka sytuacja (imię ucznia zmienię, tak dla bezpieczeństwa): – W jednej z klas jest chłopiec, który jakoś szczególnie nie interesuje się nauką. Owszem, zalicza wszystko, ale na tróję. Nie wykazuje większej inicjatywy, nigdy nie bierze udziału w zajęciach dodatkowych, konkursach, olimpiadach. Idzie po linii najmniejszego oporu. Ale do gadania i przeszkadzania na lekcji to ten delikwent jest pierwszy.
Zwracam mu uwagę, proszę, ale bezskutecznie. W końcu poprosiłam rodziców o spotkanie. Napisałam wiadomość w dzienniku elektronicznym. Ojciec pojawił się następnego dnia po lekcjach. Wchodzi – pan i mości hrabia. Ręce w kieszeni. Mina nadąsana, głowa wysoko podniesiona. Zaczynam tłumaczyć, chcę porozmawiać, ale okazuje się, że on nie ma takiego zamiaru.
Słyszę: 'Pani to jest od nauki, a nie od zwracania mojemu dziecku uwagi. Proszę, żeby taka sytuacja się więcej nie powtórzyła. To my jesteśmy od wychowania' – mówi i odwraca się na pięcie, a ja stoję jak słup soli – opowiada mi znajoma.
Posmutniałe oczy Oli zdradzają wiele. Pokazują, że to, co wydarzyło się w szkole, bardzo ją dotknęło. Nie miała złych intencji, chciała tylko przeprowadzić z rodzicem rozmowę, jednak ten, jak dodała "wymieszał ją z błotem". W mojej głowie rodzi się tylko jedno pytanie: "Jakim prawem? Dlaczego?" I nie potrafię na nie znaleźć racjonalnej odpowiedzi. Nic nie usprawiedliwia takiego zachowania rodzica.
Chciałabyś dodać coś od siebie? Napisz, proszę na adres: klaudia.kierzkowska@mamadu.pl