Nie tak dawno w polskich blokowiskach życie tętniło od rana do wieczora. Dzieci ganiały po podwórkach, grały w piłkę, bawiły się w chowanego. Śmiech i krzyki były naturalnym elementem sąsiedzkiej codzienności. Dziś dzieci często zamknięte są w swoich domach i pokojach przed ekranami, ale część nadal chce się bawić. Niestety nie podoba się to sąsiadom.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Pamiętam, że kiedy zaczynałam podstawówkę w latach 90., mieszkałam w bloku i razem z rówieśnikami bawiliśmy się w chowanego w piwnicach. Kiedy padał deszcz, na klatkach schodowych graliśmy w gumę i skakaliśmy na skakance. Nie przypominam sobie awantur i pretensji sąsiadów, że jesteśmy też z rodzeństwem za głośno, kiedy się kłóciliśmy, płakaliśmy, śmialiśmy czy tupaliśmy nogami, biegając po całym domu.
Dziś sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Wiele osób, zamiast traktować dziecięce zachowania jako normalny element życia społecznego, uznaje je za problem. Na forach internetowych i w mediach społecznościowych mnożą się opowieści o sąsiadach, którym przeszkadza nawet kilkulatek bawiący się we własnym pokoju. Ludzie przychodzą do sąsiadów z awanturami, że dzieci są zbyt głośne, sugerują kupno dywanów i zakazy tupania.
Nowa rzeczywistość, nowe konflikty
Niedawny post na Threads doskonale ilustruje ten problem. Anna Chojnowska, której nick to annameansfun opowiedziała o nowym sąsiedzie, który regularnie przychodzi z pretensjami, że jej dziecko za głośno biega. Żąda zakupu dywanu, specjalnych kapci, a może nawet – jak ironicznie zauważa autorka wpisu – frytek do kompletu. Tymczasem dziecko, choć energiczne, zachowuje się zupełnie normalnie jak na swój wiek.
"Rzecz w tym, że to relatywnie spokojny i drobny kilkulatek, więc nie waży tyle, żeby tynk ze ścian odpadał, jak przebiegnie z pokoju do salonu. A co więcej, nigdy żadni sąsiedzi się nie skarżyli, ani tutaj, ani w poprzednich mieszkaniach" – pisze autorka. I dodaje o własnych doświadczeniach z sąsiadami, którzy bywają głośni: "Nad nami też mieszkają ludzie z dzieckiem, czasami są głośniej, czasami ciszej, czasami ktoś obcasami stuka, czasami tupot małych stóp się przewinie, czasami ktoś kaszle. Jak mi za głośno, zakładam słuchawki z ANC i mam ciszę".
Jak zauważają odbiorcy postu: tak wygląda przecież normalne życie w bloku. Tymczasem coraz więcej ludzi, szczególnie tych starszych lub bezdzietnych, zdaje się tego nie rozumieć. Nawet jeśli we własnym domu obowiązują jakieś zasady, kilkulatek ma prawo do swobodnej zabawy, bo to jego naturalna, podstawowa potrzeba, która wspiera rozwój. "Nie kumam ludzi, którzy wprowadzają się na parter do starego bloku w centrum miasta i oczekują ciszy jak w domu na wsi" – kończy swój wpis Chojnowska.
Skąd ta niechęć do dzieci?
Zjawisko narastającej niechęci wobec dziecięcych zachowań ma wiele przyczyn. Jedną z nich jest zmiana stylu życia. W epoce cyfrowej ludzie częściej pracują z domu. Wymagają ciszy i spokoju, które, jak się okazuje, trudno pogodzić z sąsiedztwem rodzin z dziećmi. Co więcej, współczesne osiedla – w przeciwieństwie do tych z lat 70. czy 80. – nie sprzyjają życiu we wspólnocie.
W nowoczesnych budynkach deweloperskich często są też gorzej wyizolowane pomieszczenia, więc dźwięki są bardziej donośne. Mimo wszystko dziś zamiast integracji coraz częściej mamy do czynienia z izolacją i brakiem empatii.
Nie bez znaczenia jest też rosnące przekonanie, że dzieci powinny być niewidzialne i niesłyszalne. To podejście jest szczególnie widoczne w miastach, gdzie większość sąsiadów jest anonimowa, nikt też nie ma cierpliwości i chęci na wypracowanie kompromisów.
A życie w bloku to kompromis
Blok to specyficzna przestrzeń – pełna dźwięków, zapachów i śladów codziennego życia. Jedni kroją warzywa na surówkę, inni stukają w klawiaturę, a jeszcze inni... biegają na małych nóżkach. Próba całkowitego wyeliminowania tych odgłosów jest nierealna, a nawet niesprawiedliwa. Jasne, warto uczyć dzieci szacunku i uczulać na to, że nie mieszkają same w budynku. Nie można jednak im zabronić całkowicie wszystkiego, szczególnie we własnym domu, gdzie powinny czuć się swobodnie i bezpiecznie.
Dzieci mają prawo do zabawy i spontaniczności. Oczekiwanie, że będą poruszać się "wolnym krokiem starego dziadka", jak ironizuje autorka posta, jest absurdem. Oczywiście warto szukać kompromisów – dywan może pomóc w tłumieniu hałasów, a rozmowa z sąsiadem może rozwiać nieporozumienia. Ale trudno oczekiwać, by dziecko miało rezygnować z naturalnych potrzeb.
Czy w imię spokoju można wymagać, by dzieci przestały być dziećmi? Może, zamiast skupiać się na tym, co nam przeszkadza, warto przypomnieć sobie, jak to było, gdy sami mieliśmy kilka lat albo nasze dzieci były małe? W końcu wszyscy kiedyś biegaliśmy, śmialiśmy się i płakaliśmy. Życie w bloku to sztuka kompromisów i zrozumienia, że czasem więcej zyskamy, zakładając słuchawki wyciszające otoczenie, niż próbując uciszyć cały świat.