Likwidacja obowiązkowych prac domowych to jeden z pomysłów MEN, który wciąż budzi wiele emocji. Nauczyciele i rodzice mają skrajne stanowiska w tej kwestii, ale jedni i drudzy starają się wspierać uczniów w bardziej efektywnej edukacji. Nasza czytelniczka opowiedziała jednak o sposobie, na jaki zdecydowała się wychowawczyni jej syna.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Widzę ostatnio, że w dyskusjach o szkole znowu często pojawia się temat prac domowych, a raczej ich braku. Chciałabym podzielić się w tym temacie swoim doświadczeniem jako mama ucznia 2 klasy szkoły podstawowej. Mój Antek w zeszłym roku, kiedy poszedł do pierwszej klasy, miał ogromny problem z odnalezieniem się w placówce. Miał jednego kolegę, ale nie zawsze dogadywał się z innymi dziećmi w klasie, bo jest wyjątkowo cichym i spokojnym dzieckiem, a większość rówieśników jest bardzo przebojowa" – opowiada w swojej wiadomości Magda.
"Zaprzyjaźnił się z jednym chłopcem, siedzą razem w ławce. Pewności siebie Antkowi zabrakło również w kolejnych miesiącach, bo okazało się, że ma problemy z nauką czytania, co jest spowodowane zaburzeniami przetwarzania słuchowego. Chodzimy przez to na terapię logopedyczną, robimy treningi, ale z czytaniem jak na ucznia drugiej klasy nadal idzie mu średnio. Ja nie mam serca go przymuszać, nie umiem go też zmotywować do tego w inny sposób, chociaż pani codziennie zadaje uczniom co najmniej jedną stronę do przeczytania z podręcznika lub lektury szkolnej".
Brak prac? Inaczej sprawdzi wiedzę
Nasza czytelniczka opowiada o tym, jak jej syn daje sobie radę w szkole: "Największym problemem jednak w przypadku mojego syna okazał się właśnie ten brak prac domowych. W zeszłym roku nauczycielka na początku zadawała dzieciom dosłownie 1-2 krótkie zadania, by wypracować nawyk odrabiania lekcji. Kiedy wprowadzono likwidację obowiązku tych prac, moje dziecko zniechęciło się i do końca 1 klasy wciąż tłumaczyło, że to przecież nie są zadania obowiązkowe.
Teraz od września bez prac domowych jest jeszcze gorzej. Wychowawczyni syna zapowiedziała, że nadal będzie zadawała dzieciom fragmenty do przeczytania w domu, bo uczniowie muszą doskonalić umiejętność czytania. Dodała jednak, że prac dla chętnych nie będzie zadawała wcale, bo w zeszłym roku po wprowadzeniu rozporządzenia i tak prawie nikt ich nie robił. Byłam pewna, że nauczycielka znalazła jakiś inny świetny sposób na przekazywanie dzieciom wiedzy i jej utrwalanie".
Będą kartkówki
"Okazało się, że sposób owszem jest, ale wcale nie jest genialny. Zamiast zadawać prace dla chętnych, wychowawczyni co 2-3 dni robi dzieciom kartkówki sprawdzające ich bieżącą wiedzę. Uważa, że to lepsze niż odpytywanie dzieci, bo w klasie zazwyczaj jest gwarno i ciężko dowiedzieć się od uczniów, co dokładnie pamiętają z ostatnich dni w klasie. Dzięki kartkówkom uczniowie wg niej ćwiczą też pisanie.
Wydaje mi się, że ta metoda jest okropna i nie działa. Nie tylko na mojego syna, ale w ogóle. To tylko stresuje i demotywuje dzieci. Zamiast znaleźć jakiś sposób polegający na zabawie czy jakiejś aktywności, ta straszy ich co kilka dni sprawdzianami. Nie ma z nich ocen, ale sama wizja pisania kartkówki sprawia, że 2-klasiści są cali spięci. Okazuje się, że właściwie prace domowe wcale w takim razie nie były najgorszym rozwiązaniem" – podsumowuje mama ucznia.