Szkolne wycieczki nie są obowiązkowe, no ale kto nie chciałby w nich uczestniczyć? Przecież uczniowie wypatrują tych wyjazdów z niecierpliwością. Kiedyś i rodzice byli ich zwolennikami, jednak szara rzeczywistość i rosnące koszty zmieniły poglądy i sposób postrzegania. Rodzice nie kryją oburzenia i przyznają, że szkolne wyjazdy rujnują ich portfele. Przeczytajmy list nadesłany przez Magdę.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Szkolne wycieczki stają się coraz większym obciążeniem dla domowych budżetów. Koszt jednodniowego wyjazdu wynosi najczęściej około 200-300 zł, a za trzydniową przygodę rodzice płacą średnio 1000 zł. I tak to, co powinno być powodem do radości, staje się kością niezgody albo trudnym orzechem do zgryzienia.
To jak all inclusive
"Jestem mamą ucznia szkoły podstawowej, syn chodzi do trzeciej klasy. Piszę to trochę z bólem serca, ale coraz częściej odnoszę wrażenie, że wycieczki szkolne stają się bardziej luksusowym wyjazdem niż edukacyjną przygodą.
Kiedy kilka dni temu otrzymałam coś podobnego do kosztorysu wycieczki mojego syna, aż trudno było mi uwierzyć, ale sumy przypominały raczej budżet rodzinnych wakacji nad Bałtykiem niż trzydniowy wyjazd.
Noclegi w nie najtańszych hotelach, jedzenie w restauracjach. Zastanawiam się, dlaczego uczniowie nie mogą spać w jakimś ośrodku dla młodzieży, jeść w stołówkach czy barach mlecznych. Nie zrozumcie mnie źle – wiem, że współczesne pokolenie dzieci jest wygodnickie i luksusowe, ale czy wycieczka szkolna musi przypominać wyjazd all inclusive?
Na moje oko to taki czterogwiazdkowy wyjazd. A gdzie palenie ogniska, zielone noce, frytki z przydrożnej budki?
Przecież te luksusy i udogodnienia zdecydowanie zwiększają koszty wyjazdu. Pokoje dwuosobowe, każdy ze swoją łazienką. No ludzie drodzy, komuś tu się chyba w głowach poprzewracało?! Za moich czasów uczniowie jedli w szkolnych stołówkach, barach, spali po pięć osób w pokoju i jakoś nikt nie narzekał. Było skromniej, oszczędniej, ale chyba fajniej. To była przygoda, trochę wyjazd przetrwania. A nie luksusy, ochy i achy.
Wszystko to byłoby jeszcze do zaakceptowania, gdyby plan obejmował więcej spacerów i zwiedzania. Zamiast tego w harmonogramie dominują kosztowne parki rozrywki i sale zabaw. Takie wyjazdy jedynie naciągają domowy budżet i tak naprawdę nic więcej. A przecież szkoła powinna rozwijać ciekawość świata, uczyć oszczędności i zaradnego gospodarowania pieniędzmi.
Wiem, że rodzice czują się bezsilni, trochę zagubieni. Nikt nie chce dyskutować o finansach z wychowawczynią, by nie wyjść na 'gorszego, bardziej skąpego'. Ale czy o to w tym wszystkim chodzi?
I o ile (póki co) stać mnie na taki wyjazd syna, to nawet nie chcę myśleć, co bym zrobiła, gdybym znalazła się w trudniejszej sytuacji. Miałabym powiedzieć dziecku, że nie pojedzie, bo mnie na to nie stać? Zapożyczać się u rodziny czy wziąć kasę z banku?
Gdyby koszt takiej wycieczki wynosił przykładowo 500, a nie 1300 zł, nie byłoby o czym dyskutować. Ale to są takie kwoty, że aż włos mi się na głowie jeży. W klasie syna są dwie bliźniaczki, których rodzice za taki kilkudniowy wyjazd muszą zapłacić 2600 zł. Przecież to istne szaleństwo".