Wszawica w polskich szkołach i przedszkolach to już prawdziwa plaga. Od 3 lat lekarze apelują do rodziców o większa uważność, bo tak źle jeszcze nie było. Mimo to w mediach społecznościowych pojawia się coraz więcej wpisów rodziców, którzy kolejny raz muszą zmagać się z tym problemem u własnych dzieci. Okazuje się, że nawet jeśli wszy nie jest tematem tabu, to nietrudno o zarażenie. Poznajcie historię Iwony.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Wszy to dość powszechny problem wśród przedszkolaków. Byłam jednak święcie przekonana, że przy mojej dbałości o czystość i kontrolowaniu higieny dzieci, taka przypadłość nie ma szans się pojawić u nas w domu. A jednak. Wystarczył tylko jeden głupi błąd.
Piszę ku przestrodze, bo do tej pory sama była przekonana, że nie jest wielką filozofią uniknięcie wszy. Córki zawsze chodziły w spiętych włosach, a codzienne czesanie rano wieczorem, czy układanie włosów po myciu raz w tygodniu to wystarczająca kontrola. Uczyłam też od małego, by dzieci nie pożyczały od nikogo spinek, szczotek i czapek. Gdy pojawiały się wszy w przedszkolu, smarowałam włosy specjalnym preparatem. Nie raz córki się tuliły, a ja gładziłam je po głowie. Może nie w poszukiwaniu wszy, ale przecież to jakaś kolejna okazja. Gdyby coś się działo, z pewnością bym zauważyła...
Wszy w przedszkolu
O tym, że w przedszkolu są wszy, dowiedziałam się z naszego przedszkolnego komunikatora. Szybko okazało się, że problem, który dotyczy kilku dzieciaczków. Na szczęście w naszej grupie nie ma tematów tabu i byłam pod olbrzymim wrażenie mobilizacji rodziców. Sama jednak zbytnio się nie przejęłam, bo moje dziecko od ponad tygodnia siedziało chore w domu. Nawet stwierdziłam, że ze względu na sytuację niech zostanie jeszcze przez kilka dni. Cieszyłam się, że nas to omija.
Po dwóch dniach kolejne mamy napisała, że ich dzieci mają wszy, choć wczoraj nic nie było. Moją uwagę przykuła informacja wysłana przez jednego z rodziców, że cykl rozwoju tych pasożytów trwa kilkanaście dni. Lekko spanikowana zawołałam córkę.
Jak mogło mi to umknąć?
Sprawdziłam jej głowę i się przeraziłam. We włosach mojej 4-latki aż się roiło od wszy, a ja nie mogłam uwierzyć, jak w ogóle do tego doszło. Może wylęgły się tego dnia, a może i nie… Uświadomiłam sobie jednak, że od 3 dni trzymaliśmy z mężem córkę na dystans. Sami się rozchorowaliśmy i ograniczaliśmy przytulanie, by jej nie zarazić.
Córka się cieszyła, że sama się może czesać, a ponieważ była w domu, nikt nie upinał jej włosów. Po jej chorobie także odłożyliśmy mycie głowy. Wygląda na to, że w tym czasie wszy zrobiły sobie niezłą imprezę. Co gorsza, nic jej nie swędziało. Zero sygnałów ostrzegawczych.
Byłam w szoku, jak wyglądają wszy, jak szybko umykają i się chowają. Byłam przekonana, że nawet jeśli pojawi się jedna wsza, to łatwo będzie ją zauważyć, poza tym córka będzie się drapać. Błąd! Córka ma bardzo gęste włosy, ciemny blond i nic nie było widać.
Przede wszystkim zaskoczyło mnie, że tak naprawdę niewiele trzeba, by dziecko złapało takiego pasożyta, a także by ten szybko i niepostrzeżenie się namnożył. Uważajcie!".