Odnoszę wrażenie, że lekcje religii i wszystko, co dotyczy wiary, jest teraz jednym z popularniejszych tematów. Wszystko chyba za sprawą zapowiadanych zmian, które dotyczą zmniejszenia liczby godzin katechezy z dwóch na jedną tygodniowo. Nasza czytelniczka Tamara do tematu podchodzi bardzo poważnie i twierdzi, że niektóre zachowania nie powinny mieć miejsca.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Lekcje religii nie są obowiązkowe. Jeśli rodzice nie wyrażą zgody, dziecko nie musi w nich uczestniczyć. Wolna wola, przymusu nie ma. Uczniowie, którzy nie biorą udziału w zajęciach, spędzają ten czas w szkolnej świetlicy.
Za religię podziękujemy
Odezwała się do nas Tamara, mama 8-letniego Stasia. Czytelniczka postanowiła podzielić się z nami swoimi spostrzeżeniami. Dokładnie opisała to, co dzieje się w jednej z podstawówek. Z racji tego, że list jest bardzo obszerny, przytoczę jego fragmenty.
"Jesteśmy wierzący, ale niepraktykujący. Kiedy potrzebujemy się pomodlić czy nie wiemy, którą ścieżką pójść, prosimy Boga o pomoc, wskazówkę, jakiś znak. Jednak od dłuższego czasu do kościoła nie chodzimy, a Staś był w nim zaledwie kilka razy w życiu.
To, co dzieje się w tej społeczności kościelnej, to co mówią i robią księża, skutecznie nas zniechęciło. Podejścia na pewno nie zmienimy. Razem z mężem podjęliśmy niełatwą dla nas decyzję. Staś na lekcje religii nie chodzi, tak było, jest i będzie. Nie chcemy, by katechetka mieszała mu w głowie, nakłaniała do czegoś czy zmuszała do modlitwy. Za katechezę w szkole podziękujemy, ale jak wspomniałam, od Boga się nie odwracamy.
W klasie Stasia jest jeszcze jeden chłopiec i jedna dziewczynka, którzy też w lekcjach religii nie uczestniczą. Dzieci w tym czasie siedzą na świetlicy i jakoś tam wspólnie spędzają te dwie godzinki w tygodniu" – czytamy w pierwszej części listu.
Takie zachowanie nie powinno mieć miejsca
"Kiedy odebrałam wczoraj Stasia ze szkoły, od razu zauważyłam, że jakoś humor mu nie dopisuje. 'Pani katechetka częstowała na lekcji ciastkami w czekoladzie, a my nic nie dostaliśmy' – usłyszałam i wyczułam żal.
Mój syn to mały łakomczuch, który za coś słodkiego dałby się niemalże pokroić. A z racji tego, że w naszym domu słodycze jemy tylko w niedziele, to żal mu było przepuścić taką okazję. Jednak nie miał wyjścia, bo dla niego, ucznia, który w katechezie nie bierze udziału, ciastka nie było.
Czym było podyktowane zachowanie katechetki? Póki co nie dotarły do mnie żadne plotki i przypuszczam, że niczego więcej się nie dowiem. Może to była forma przekupstwa? Nagroda dla uczniów, którzy w lekcji religii uczestniczą? Może to ciastko miało drugie dno, o którym nie mam pojęcia?
Być może katechetka nie miała złych intencji, ale w to, to akurat nie uwierzę. Nie we współczesnym, zakłamanym świecie. To niemożliwe! A może to ksiądz kupuje te ciasteczka i rozdaje katechetkom, a one częstuje nimi dzieci?" – czytamy.
Tamara nie kryje oburzenia i złości. Podkreśla, że każdy z uczniów powinien być tak samo traktowany i do każdego nauczyciele powinni mieć taki sam szacunek. Niezależnie od wiary, przekonań, czy decyzji podjętych przez rodziców. Bo czy dzieci są tu czemuś winne?
Spotkałaś się kiedyś z podobną sytuacją? Czekam na twoją wiadomość: klaudia.kierzkowska@mamadu.pl